7 września 2012

Rozdział I: Czerwoni z Merseyside

11
Miało to miejsce w San Sebastián, w północnej Hiszpanii, kiedy w barwach Atlético Madryt grałem przeciwko Realowi Sociedad. Walczyłem z obrońcą, gdy moja kapitańska opaska rozpięła się. Zwisała z mojego ramienia, a na wewnętrznej stronie można było przeczytać wiadomość zapisaną w języku angielskim: We’ll Never Walk Alone.
Nie było to moim życzeniem, jednak od tamtej chwili zaczęto identyfikować mnie z Liverpoolem. Nie planowałem tego, a przyszłość na Anfield nawet nie przeszła mi przez myśl. Tamten moment, wypadek, stał się symbolem wielkiego kroku w mojej karierze: bycie kapitanem Atlético połączyło mnie z Liverpoolem.
Moi najlepsi przyjaciele mają wytatuowane te słowa na swoich ramionach. Pewnego dnia jedliśmy razem i zasugerowali mi, abym zrobił to samo. Powiedziałem, ze nie mogę. ‘You’ll Never Walk Alone’ to zdanie związane z jednym z największych klubów w Europie, konkretnie z Liverpoolem. Tak więc nie był to najlepszy pomysł. Byłem graczem Atlético i rojiblanco w każdym calu. Zdecydowali, że dadzą mi na urodziny opaskę, na której od zewnętrznej strony widnieć będą owe słowa. Nawet bez tatuażu, będą mi one towarzyszyć, moi przyjaciele będą razem ze mną: nigdy nie będziemy iść sami. Dałem tą opaskę człowiekowi odpowiedzialnemu za nasze stroje, który dołączył ją do koszulek. Kiedy tamtego dnia zsunęła się z mojego ramienia, fotograf o sokolich oczach błysnął fleszem i nagle zaczęto łączyć mnie z Liverpoolem.
Być może był to dzień, w którym wykonałem swój pierwszy krok w stronę Anfield. Możliwe, że miał na to wpływ fakt, że wcześniej miałem już kontakt z Liverpoolem. Znałem wartości, które się w nim ceni: ciężką pracę, walkę, pokorę, poświęcenie, wysiłek w dążeniu do celu, wytrwałość, oddanie, jedność, wiarę, ciągłą chęć do poprawy, pokonywanie wszelkich przeciwności… Raz w tygodniu fani Liverpoolu czują się najważniejszymi ludźmi na ziemi i sprawiają, że piłkarze odczuwają to samo. Dają z siebie wszystko i nie oczekują w zamian niczego. 
22
Liverpool FC to klub, który pomimo przyzwyczajenia do zwycięstw, nigdy nie ulega pokusie spoczęcia na laurach. Jeśli grasz dobrze, podoba się to kibicom. W przeciwnym razie pomagają ci przezwyciężyć słabości. Czerwona Rodzina pomagała mi także poza boiskiem. Przypomina to sytuację, kiedy żyjesz w sąsiedztwie, w którym znają cię wszyscy i łączą siły z tego samego powodu: drużyny. Ludzie dobrzy, honorowi, którzy zawsze potrafią podnieść się z kolan, chociaż tak wiele razy los próbował ich obalić. Z każdym trudniejszym momentem, bardziej się jednoczyli.
33
Nigdy nie wyobrażałem sobie, że będę mógł grać dla Liverpoolu. Pierwsze plotki dotyczące mojej przyszłości zaczęły krążyć po występie w Nike Cup we Włoszech, gdy miałem 15 lat. W maju 1999 roku Marca wspomniała o mnie w kontekście przenosin do Arsenalu. Jedyną rzeczą, na jakiej się wtedy koncentrowałem było zdanie egzaminów i wakacje w Galicji. Jednak to wtedy zaraziłem się wirusem o nazwie Premier League. Parę lat później, krótko po debiucie w pierwszej drużynie Atlético, mówiło się o Manchesterze United. Wówczas nie istniała opcja Liverpoolu, ale innych klubów owszem. Skontaktował się nawet ze mną skaut Arsenalu i dał swoją wizytówkę na wypadek, gdybym chciał odbyć testy w zespole The Gunners.
Moje zainteresowanie Premier League wzrastało. W Hiszpanii, większość ludzi mówi tylko o La Liga. W tamtym czasie grało u nas niewielu piłkarzy z obcych lig, podobnie jak nieczęsto Hiszpanie opuszczali swój kraj. Końcówka lat 90-tych to okres, kiedy Arsenal stworzył silny zespół z Dennisem Bergkampem, Ianem Wrightem, Tonym Adamsem, Nicolasem Anelką, młodym Thierry’m Henry’m i Arsènem Wengerem w roli trenera. Cudownie było ich oglądać. Na tyle dobrze, że zwykle wybierałem Arsenal, gdy przychodziło mi grać w chapas - hiszpański odpowiednik piłkarzyków, gdzie rolę graczy pełniły kapsle od butelek. Można było grać z przyjaciółmi, używając kapsli w barwach swojej ulubionej drużyny; moje były w kolorach Arsenalu, z nazwiskami zawodników na górze. Często bawiliśmy się w to w szkole oraz w parkach Fuenlabrady, miejscowości pod Madrytem, w której mieszkałem. Gdy do Arsenalu dołączył José Antonio Reyes, moje zainteresowanie wzrosło: przypatrywałem się jego postępom, kolegom z drużyny i nowemu klubowi.
Jako dziecko zawsze interesowałem się zagranicznymi ligami. Z zapartym tchem śledziłem rozgrywki Serie A, ponieważ uwielbiałem sposób gry Argentyńczyków, Gabriela Batistuty i Abela Balbo. Moją uwagę przykuwał także młodzieniec o imieniu Francesco Totti. Pamiętam Milan za czasów Arrigo Sacchiego z Van Bastenem, potem Juventus, dla którego grali Alessandro Del Piero, Gianluca Vialli i Fabrizio Ravanelli. Następnie pojawił się George Weah, fenomenalny piłkarz Milanu. Według mnie, najlepszy we Włoszech był Batistuta. Miał wszystko. Jednak moim idolem był Kiko Narváez – bohater Atlético, które w 1996 zdobyło mistrzostwo i puchar kraju.
Latem 2006 roku, po Mistrzostwach Świata w Niemczech, Bahía Internacional, organizacja, która opiekowała się mną od 15-tego roku życia, poinformowała mnie, że doszło do rozmów z Manchesterem United. W negocjacje włączony był sam Sir Alex Ferguson. Do niczego jednak nie doszło; możliwe, że żadnej ze stron wystarczająco na tym nie zależało.
Wiedziałem również o ofertach innych angielskich klubów, między innymi Newcastle i Tottenhamu. Wszystkie były odrzucane przez Atlético. Podobny los spotkał propozycje Lyonu i Interu Mediolan. Czułem, że nie był to odpowiedni czas na zmiany i żadna z nich mnie nie przekonywała. Dążenie do sukcesu z Atlético skutecznie odsuwało na bok myśli o odejściu. 
Gdy rok temu Liverpool złożył swoją propozycję, wiele czasu poświęciłem na przemyślenia i ostatecznie zdecydowałem, że przyszedł czas na zmianę. W Hiszpanii stałem w miejscu, a mój rozwój zatrzymywał się. Premier League jest najsilniejsza w Europie. Przed kilkoma laty, najlepsza była La Liga, jednak napływ graczy z zagranicy spowodował, że liga angielska musiała się poprawić i stać się bardziej atrakcyjną – jest szybsza, mocniejsza, pojawia się więcej sytuacji na zdobycie goli, a piłkarze bardziej szanują regulamin. W Anglii zawodnicy nie nurkują. Próbują pomagać arbitrom, nie chcą uzyskać przewagi w każdej sytuacji i gra nie jest ciągle przerywana. Ten poziom respektu powala ci cieszyć się grą. Oczywiście, zdarzają się ciężkie i bolesne wślizgi, jednak wynikają one ze szczerych chęci odbioru piłki. Zawodnik, który w takim starciu ucierpiał, pomimo bólu podnosi się, zamiast zwijać się na murawie, wywołując reakcję tłumu, który wywiera presję na arbitrze. Jako kibic, bardzo lubię oglądać mecze Premier League. Jeszcze przed podpisaniem kontraktu, moi koledzy z reprezentacji – Xabi Alonso i Pepe Reina – powiedzieli, że gra w Anglii spodobałaby mi się bardziej od hiszpańskiej.
Zawsze myślałem, ze będę miał możliwość gry na Anfield jako gość, nie jako członek drużyny gospodarzy. Anfield porównałbym do Highbury, dawniej marzyłem o występie na starym boisku Arsenalu. Szacunek dla historii i tradycji obecny w tych miejscach zasługuje na oklaski. Reyes i Cesc Fabregas opowiadali mi o atmosferze podczas kilku ostatnich spotkań rozgrywanych na Highbury. Ten stadion był podobny do Anfield, katedry futbolu. Chciałoby się móc powiedzieć kiedyś przyjaciołom: "Byłem tam, gdzie zapisano tak wiele pięknych stron historii futbolu." Nie wiedziałem, że Liverpool w Anglii był zespołem odnoszącym tak wiele sukcesów.
44
Wydaje się, że los zadecydował, iż jeśli opuszczę Atlético, trafię do Liverpoolu. Odrzucając wcześniej wiele różnych ofert, telefon od Rafaela Beniteza wywołał pierwsze refleksje i wątpliwości. Był to właściwy moment. Poprosiłem wtedy Miguela-Ángela Gil Marína, właściciela Atlético, aby wysłuchał propozycji Liverpoolu.
55
Nie wiedziałem, że Liverpool jest najbardziej utytułowanym klubem w Anglii. Odkąd pojawił się tam Rafa i pociągnął za sobą kilku hiszpańskich graczy, dowiedziałem się o nim więcej, ale z owego rekordowego osiągnięcia nie zdawałem sobie sprawy. Pamiętam finał Pucharu UEFA w 2001 roku przeciwko Alavés, sądziłem jednak, że Liverpool znajduje się za plecami drużyn, które według mnie dominowały wtedy w Anglii: Manchesteru United i Arsenalu. Byłem zaskoczony słysząc, jak wspaniała jest ich historia i ile zdobyli mistrzowskich tytułów.
W Stambule ukazał się prawdziwy duch Liverpoolu. Krótko po tamtym finale, hiszpański Canal + pokazywał program o historii The Reds. Usłyszałem wtedy o tragediach na Heysel i Hillsborough, relacjach kibiców i piłkarzy, walce z przeciwnościami losu. Zaangażowanie w pokonywanie trudności, umiejętność stanięcia naprzeciw każdej sytuacji i radzenie sobie z nimi jest zarezerwowane dla najlepszych. Liverpool FC to klub wyjątkowy, od którego kibice otrzymują wszystko, co ma do zaoferowania.
66
Słyszałem o nazwiskach, które jednoznacznie kojarzą się z Liverpoolem: Dalglish, Rush, Souness, Keegan, Owen, Fowler, McManaman, Hammann… Jako osoba, która zawsze interesowała się piłkarzami mającymi za sobą długą drogę w futbolu, zwróciłem swoją uwagę na młodego gracza o imieniu Steven Gerrard. W latach 80-tych Liverpool był praktycznie niepokonany. Powiedziano mi, że zawieszenie wykluczające z europejskich pucharów po tragedii na Heysel, wzmocniło ich pozycję w rodzimej lidze, pomimo że nie mogli rywalizować na arenie międzynarodowej. Na całym świecie można znaleźć fanów Liverpoolu. Myślę, że klub powinien rozwijać się właśnie poprzez zachęcanie ludzi do zainteresowania się nim i dokładać starań by był znany na całym świecie. Dopóki nie podpisałem z The Reds kontraktu, nie zdawałem sobie sprawy jak wielka to drużyna. Sądzę, że cała uwaga skupiała się na Londynie i Manchesterze, nie na Merseyside. Wtedy, nagle Liverpool powrócił na szczyt. W dużej mierze zawdzięcza to Rafie Benítezowi, który zmienił w nim wiele, powrócił do starej filozofii futbolu i zapewnił światową sławę.
77
Dwa finały Ligi Mistrzów to świeże wspomnienia w mojej pamięci. W Stambule i Atenach urzeczywistniła się wartość tego klubu. W przerwie finału w Turcji wyłączyłem telewizor. Wszystko wskazywało na to, że oglądanie drugich 45 minut będzie stratą czasu, koniecznością, która musi mieć miejsce. Jednak gdy wszedłem do restauracji, w której umówiłem się z przyjaciółmi i poprosiłem o włączenie telewizora, nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Nie wiem jak znaleźli siłę, doprowadzili do dogrywki i rzutów karnych. Gdy Liverpool grał w Atenach dwa lata później, cały mecz obejrzałem w domu. Po tym co stało się wcześniej, nie zamierzałem przegapić ani minuty. Liczyłem na sukces The Reds, ponieważ w czerwonych koszulkach występowali moi przyjaciele. Ponownie wszystko wyglądało blado, ale po golu Dirka Kuyta wierzyłem, że kolejny powrót jest możliwy. W rzeczywistości, jestem przekonany, że gdyby nie skrócenie spotkania o kilka sekund przez sędziego, The Reds zdołaliby raz jeszcze doprowadzić do dogrywki. Wyrównanie było możliwe, podobnie jak zwycięstwo.
Tamte dwie noce były pierwszymi lekcjami, podczas których dowiedziałem się czegoś o klubie, do którego później dołączyłem: w Liverpoolu nikt się nie poddaje, tam wszystko jest możliwe.