7 września 2012

Rozdział IV: Moje madryckie życie

1
Jeden z dziennikarzy poprosił pewnego razu o możliwość przeprowadzenia ze mną wywiadu i zrobienia mi kilku zdjęć w samym centrum Madrytu. Ówczesny rzecznik prasowy Atlético wyraził na to zgodę, o czym zostałem poinformowany któregoś dnia po treningu. 
‘Zamierzamy przeprowadzić z tobą wywiad i strzelić ci kilka fotek na Plaza Mayor oraz Puerta del Sol’, oznajmił. Plaza Mayor i Puerta del Sol są dwoma z najpopularniejszymi i najbardziej tłocznymi placami w samym sercu miasta.
‘Oszalałeś?’ Zapytałem go. ‘Bez obaw, będzie dobrze’, odparł, ‘nikt nie ma pojęcia, kim jesteś’.
Nie mylił się. Było Boże Narodzenie 2001 roku, miałem wtedy siedemnaście lat i od zaledwie sześciu miesięcy należałem do pierwszej drużyny Atlético. Czyniło mnie to praktycznie anonimowym, więc zdjęcia zrobiliśmy koło jednego ze straganów rozstawianych zawsze podczas świąt na Plaza Mayor, pod słynnym zegarem na Puerta del Sol oraz gdy obejmowałem pomnik niedźwiedzia stojącego przy krzaku truskawkowym – symbol miasta, stanowiący jednocześnie centralną cześć herbu Atlético. Dzień skończyliśmy kanapką z ośmiornicą, czyli typowym dla starej części Madrytu przysmakiem. Wszystko przebiegło bez najmniejszych problemów. 
Bramka przeciwko Deportivo La Coruña, a następnie trafienie w pojedynku z FC Barceloną, zmieniły moje życie. Byłem jednym z wielu anonimowych dzieciaków, nagle stałem się osobą rozpoznawaną niemalże wszędzie.
Sława przyszła nagle i nie miałem na to żadnego wpływu. Moment ten nadchodzi ukradkiem i zanim się zorientujesz siedzisz już we wszystkim po uszy, a cała opinia publiczna nagle koncentruje się na tobie.
2
Rok po tamtej bożonarodzeniowej sesji moje nazwisko było już znane nawet za granicą. Wystarczyły zaledwie cztery mecze bym z całkowicie anonimowego zawodnika stał się takim, który nie schodził z ust fanów. Pokonanie bramkarza Deportivo, José Moliniy, po wcześniejszym ograniu obrońcy, Nourredine’a Naybeta oraz kolejny gol, tym razem przeciwko Barcelonie, gdy udało mi się przechytrzyć Franka de Boera i zaskoczyć Roberto Bonano strzałem zewnętrzną częścią stopy, sprawiły, że wszyscy zaczęli na mnie zwracać uwagę. Mój klub został zmuszony wyciszać szum medialny. W okresie między wspomnianymi wcześniej spotkaniami graliśmy z Realem Madryt, a nasze biuro prasowe dostało ponad czterdzieści wniosków o przeprowadzenie ze mną wywiadu. To już nie była droga małych kroczków do upragnionego celu; moja kariera wystrzeliła z pełną mocą. Ludzie zaczęli mnie rozpoznawać, co zwiększyło ciążącą na mnie presję. Z czasem, normalne stało się oglądanie swoich zdjęć na okładkach gazet, jednocześnie proste czynności okazały się paradoksalnie trudniejsze niż przedtem. Zwykłe wyjście do restauracji, do kina, na koncert, a nawet na kawę, stanowiły wyzwanie. Nigdy, nic nie miało już być dla mnie takie jak dawniej.
Mogłem się pożegnać ze swoją niezależnością. Ostatecznie, zdałem sobie z tego sprawę na jesieni 2004 roku. Zaraz po wakacjach otrzymałem list informujący, że madryckie muzeum figur woskowych zamierza wykonać moją podobiznę. Nie za bardzo rozumiałem, dlaczego życzą sobie żebym właśnie ja stanął obok innych sław hiszpańskiego sportu. Szybko wzięli ode mnie wymiary, tak, że moja figura została ukończona już w październiku i zostałem zaproszony na jej odsłonięcie. Stałem się pierwszym uwiecznionym w ten sposób graczem Atlético. Moimi ‘sąsiadami’ były gwiazdy pokroju Zidane’a czy Raúla oraz wielu innych sportowców i sportsmenek, jak Ángel Nieto, trzynastokrotny mistrz świata w wyścigach motorowych, Miguel Indurain, pięciokrotny zwycięzca Tour de France, Carlos Sainz, dwukrotny rajdowy mistrz świata, a także Arantxa Sánchez Vicario, jeden z najwybitniejszych hiszpańskich tenisistów. Tamtego dnia dołączyłem do nich ja - figura woskowa ubrana w jubileuszowy strój Atlético, trzymająca w prawej dłoni piłkę podpisaną przez wszystkich kolegów z drużyny. 
Dwa miesiące później przyszła propozycja z rady miasta. Poproszono mnie bym w towarzystwie burmistrza, Alberto Ruiza-Gallderón, zainaugurował madryckie obchody Świąt Bożego Narodzenia z balkonu ratusza na Plaza de la Villa. Miałem zapalić światełka i przeczytać tzw. pregon – ogłoszenie, że okres bożonarodzeniowy został oficjalnie otwarty. 
Zaczynałem być coraz bardziej przytłoczony kolejnymi wydarzeniami, prośbami, moją rosnąca popularnością. Przybrało to tak wielkie rozmiary, iż moja dziewczyna Ollala musiała zacząć samemu kupować mi ubrania – ja, mogłem wybrać się do sklepu jedynie wcześnie rano, w normalny dzień w ciągu tygodnia. Pójście o każdej innej porze było wykluczone, gdyż nawet tak podstawowe czynności, jak udanie się do przymierzalni, ocierały się wtedy o niemożliwość. Sprawy zaszły tak daleko, że idąc do kina, wchodziliśmy na seans dopiero po jego rozpoczęciu, po zgaszeniu światła, tak, by nikt nie zdołał mnie rozpoznać. Nie od początku kombinowaliśmy w ten sposób. Zaczęliśmy, gdy w trakcie jednego z naszych wypadów większa część siedzących w kinie ludzi poznała mnie, podczas wchodzenia na salę, albo kiedy siadałem nieopodal nich i po jakimś czasie, setki wysłanych sms-ów później, pod drzwiami wyjściowymi czekał już niezliczony tłum. Wspomniałem o tym zdarzeniu swoim kolegom podczas zgrupowania reprezentacji Hiszpanii i ci, którzy grali w Anglii powiedzieli mi, że tam podobna sytuacja nigdy nie miałaby miejsca. 
3
Z czasem przyzwyczajałem się do nowej sytuacji, uczyłem się radzić sobie ze sławą. Dwa kolejne zdarzenia wzmogły zainteresowanie prasy moją osobą. Pierwszym, był debiut w kadrze narodowej, podczas towarzyskiego meczu przeciwko Portugalii 6 września 2003 roku; drugie, miało być zwykłym żartem, lecz koniec końców zostało nagłośnione przez dziennikarzy mianem wielkiego wydarzenia, za sprawą którego stałem się rozpoznawalny w mediach jeszcze bardziej niż dotychczas. Wszystko zaczęło się, gdy podczas wspólnego posiłku z moim kolegą, Danim Martinem, wokalistą zespołu El Canto del Loco, ten zapytał mnie, czy nie zagrałbym w jego teledysku u boku aktorki Natalii Verbeke. Ostatecznie okazało się to być świetną zabawą. Teraz, gdy widzę jakiś klip w telewizji mam lepsze wyobrażenie o tym, jak on powstaje. Nawet powoła twojej pracy podczas zdjęć nie ląduje ostatecznie w teledysku; nakręciliśmy tak wiele, a całość wydawała się zaskakująco krótka. Byłem na planie do późna w nocy, zaś Dani skończył dopiero nad ranem. Zrobiliśmy chyba z tysiąc ujęć, jednakże, gdy zobaczyłem końcowy efekt, byłem zadowolony. Podobna sytuacja miała miejsce, gdy inna hiszpańska grupa, Café Quijano przybyła do Las Rozas ( miejscowość na przedmieściach Madrytu, gdzie znajduje się piłkarski ośrodek treningowy – przyp. tłum. ) by zaprezentować nam piosenkę, która miała być hymnem hiszpańskiej kadry podczas turnieju Euro 2004. Wbiegłem wtedy na scenę i złapałem gitarę. Nie potrafiłem zagrać ani jednej nuty. 
Dani nie raz wpakowywał mnie w kłopoty. Muszę wyznać, że podczas jednego z jego koncertów, odbywającego się w dzielnicy Fuenlabrada, myślałem, że spalę się ze wstydu, gdy wywołał mnie na scenę. Jednak najgorsza przygoda spotkała nas pewnego dnia na zakupach w centrum handlowym w północnej dzielnicy Madrytu. Zazwyczaj nie chodzę zbyt często w takie miejsca, ale wtedy wybraliśmy się do sklepu będącego własnością jego kumpla. Nie miałem pojęcia, jak to jest robić zakupy z gwiazdą muzyki pop, ale tamtego dnia miałem się o tym przekonać. W mgnieniu oka zostaliśmy otoczeni przez ludzi. Nie mogliśmy nawet się stamtąd wycofać. Koniec końców potrzebna była interwencja sprzedawcy, który zamknął sklep i wezwał ochronę by wyprosiła gapiów; w tym czasie mu uciekliśmy tylnymi drzwiami. 
W Anglii zwykło się mówić, że o tym, czy jesteś naprawdę sławny przekonujesz się dopiero wtedy, gdy wystąpisz w Spitting Image (bardzo popularny, brytyjski, kukiełkowy program satyryczny pokazywany w telewizji ITV między 1984 a 1996 rokiem – przyp. tłum. ) i mnie przytrafiło się to za sprawą emitowanego w Canal Plus programu Noticias del Guiñol, który stworzył ‘muppetowe’ wcielenie Fernando Torresa. Wystąpiłem także w jednym z najbardziej znanych hiszpańskich programów komediowych o nazwie 7 Vidas. Odgrywałem scenkę z dwoma fantastycznymi aktorami – Gonzalo de Castro i Santim Rodriguezem. Skecz nazywał się ‘Najgorsze wesele mojego kumpla’ i choć czułem się trochę spięty oraz stremowany, świetnie było dostać okazję wzięcia udziału w moim ulubionym programie. 
4
Podczas gdy stawałem się coraz bardziej sławny, mój świat systematycznie się kurczył. Każdego ranka jadłem śniadanie w tej samej kafeterii przy stacji benzynowej, gdzie przychodzili także inni piłkarze Atlético. Następnie zmienialiśmy lokal i szliśmy do cudownej, argentyńskiej cukierni nieopodal obiektów treningowych klubu. Po wykonaniu naszej pracy wpadaliśmy do baru położonego niedaleko mojego domu na jakiegoś lekkiego drinka, potem szedłem do siebie odpocząć. Co jakiś czas, robię tak do dzisiaj, pozwalałem sobie na hamburgera by przerwać monotonię zwykłej piłkarskiej diety i codziennych zajęć.
Nasze sposoby spędzania wolnego czasu zmieniały się z tygodnia na tydzień. Bywały okresy, że praktycznie codziennie chodziliśmy na kręgle, innym razem graliśmy na PlayStation do upadłego. Gdy pogoda dopisywała, robiłem kilka rundek dokoła domu moich rodziców na quadzie, który Hiszpańska Federacja Piłkarska podarowała każdemu reprezentantowi w nagrodę za zakwalifikowanie się do finałów Euro 2004 w Portugalii. Często grałem z kolegami w uliczną piłkę nożną na malutkim, mającym 20 na 8 metrów boisku, położonym w ogrodzie moich rodziców. Nazwaliśmy je ‘Stadion Flori’ na część mojej mamy, która musiała znosić naszą obecność. Czasem organizowaliśmy też turnieje dla całej dzielnicy i graliśmy przeciwko dzieciakom. To były wspaniałe mecze. 
Życie w Liverpoolu jest bardziej relaksujące niż w Madrycie. Zaznałem tu przestrzeni, której nie dane mi było doświadczyć w moim rodzinnym mieście.
5
‘Cokolwiek robisz, bycie sławnym oznacza, że z czasem ograniczasz się do coraz mniejszych obszarów, gdzie przebywasz razem z najbliższymi przyjaciółki, lojalnymi ludźmi, którym możesz zaufać. Gdy się nad tym zastanowisz, dochodzisz do wniosku, iż łatwiej jest kontrolować swoje życie z tych prywatnych miejsc, które zawsze należały do ciebie. Jaki jest sens przebywania w dużym mieście, jeśli nie dane ci jest nacieszyć się jego przestrzenią?’