7 września 2012

Rozdział V: Katedra - Anfield

1
„W Liverpoolu są dwa świetne zespoły: Liverpool i rezerwy Liverpoolu.” Michael Robinson to osoba, która po raz pierwszy zacytowała mi słynne słowa Billa Shankly’ego – człowieka, którego filozofia zrewolucjonizowała i na zawsze odmieniła Liverpool Football Club. 
Michael, były zawodnik The Reds, a obecnie komentator hiszpańskiej telewizji, opiekował się mną w dniu, w którym udałem się do muzeum na Anfield, by obejrzeć film dokumentalny. Mieszkałem w Merseyside od sześciu miesięcy i nie mogłem znaleźć czasu, by zobaczyć trofea tworzące koronę Liverpoolu. Miałem na szczęście możliwość na zwiedzenie stadionu wraz z przyjaciółmi z Hiszpanii, którzy mnie odwiedzili.
Uderzyło mnie uznanie zarezerwowane dla osiągnięć byłych piłkarzy, osób, które sprawiły, że klub ten stał się wielki. Tamtego zimnego lutowego poranka w 2008 roku, Michael wyjaśnił mi jak wiele znaczy dla kibiców kąt Kenny’ego Dalglisha, usytuowany obok Pucharów Europy, zdobytych przez Liverpool w tak wspaniały sposób. Mówił również o wadze pomnika wzniesionego ku czci ofiar katastrofy na Hillsborough oraz mozaice stworzonej na cześć ludzi, którzy dzięki swojej miłości, wierności i dumie pomogli wynieść imię Liverpoolu poza bramy miasta. Jeśli miałbym podać cechę, która wyróżnia kibiców LFC, jest nią zwyczajne ludzkie podejście. To niesamowite. Nigdy nie widziałem fana Liverpoolu krytykującego zawodnika, nawet jeśli drużyna odniosła porażkę. Każdy piłkarz marzy o takich kibicach. My mamy ich tutaj, na Anfield.
2
Minęło sześć miesięcy od wyjątkowego dnia na Anfield, kiedy to wiadomość o podpisaniu kontraktu z Liverpoolem została przekazana mediom. Po popołudniowym deszczu, w Merseyside pojawiło się słońce. Nie byłem specjalistą od publicznych wystąpień, więc Benítez wyjaśnił, co będzie działo się podczas mojej prezentacji. „Nie są one takie jak w Hiszpanii” powiedział. „Zazwyczaj przedstawiamy piłkarzy cicho, niemal prywatnie, w Melwood. Jednak zapłaciliśmy za ciebie dużo, więc musimy wyjść na Anfield”. Widziałem wcześniejsze prezentacje zawodników Liverpoolu. Pamiętam pierwszy dzień Luisa Garcíi i Xabiego Alonso. Wiedziałem, że nie pojawię się na murawie w pełnym stroju, ani nie będę podbijał piłki dając fotoreporterom możliwość uwiecznienia tego momentu na fotografiach, które obiegną cały świat, tak jak ma to miejsce w Hiszpanii. Pamiętam Luisa i Xabiego w dresach, z szalikami Liverpoolu w dłoniach, zwyczajnie pozujących do zdjęć. Również ja ubrany byłem w wygodny strój, gotów na konferencję prasową. Wkrótce jednak znalazłem się w małym pomieszczeniu, gdzie zdjąłem marynarkę, koszulę, krawat i włożyłem czerwoną koszulkę Liverpoolu. Po raz pierwszy była to koszulka klubu innego niż Atlético. Stanąłem przed lustrem i spojrzałem w nie: tutaj miałem na sobie czerwień. Wciąż z numerem 9 na plecach, jednak odmieniony.
Skierowałem swój wzrok w dół: nie zmieniłem spodni ani butów, które w połączeniu z koszulką piłkarską wyglądały dziwnie. Wszedłem na korytarz, prowadzący do mitycznego tunelu, którym wychodzi się na murawę Anfield. Rafa zatrzymał się przed znakiem „This is Anfield”. „Shankly umieścił go tutaj, by każdy miał świadomość, gdzie się znajduje” – mówił – „W tym klubie często będziesz słyszał jego imię”. Miał rację. Poprzedniej nocy zacząłem czytać książki i oglądać filmy, które miały pomóc mi poznać Liverpool. Shankly, Paisley, Dalglish… to tylko kilka nazwisk, jakie zapamiętałem podczas poprzednich szalonych dni. Gdy weszliśmy po schodach, ponownie pojawił się Shankly, a Benítez opowiedział mi historię o nim i Kevinie Keeganie. 
Staliśmy na trybunach Anfield, a dookoła błyskały flesze. Miałem na sobie koszulkę z krótkim rękawem i czułem chłód. Pomyślałem „Podobno jest lipiec!”. Odwróciłem się do Rafy, mówiąc: „Jest zimno” „Zimno? Tutaj? Tutaj nigdy nie jest zimno” odpowiedział z uśmiechem. Rozejrzałem się i zobaczyłem obiekt identyczny, jak ten, który wyobrażałem sobie mając na myśli angielski stadion: mały, wąski, z zaledwie 45 tysiącami miejsc, z trybunami zaraz za linią końcową boiska, stary, ale posiadający ducha. Jaki hałas musi być w tym miejscu! Zdałem sobie sprawę jak ważna jest historia klubu, tradycje przekazywane przez kibiców, flagi, pieśni i transparenty – cały głęboko zakorzeniony meczowy rytuał. Każdy detal ma znaczenie w przeciwieństwie do drużyn hiszpańskich, które tracą swoją tożsamość – niektórzy młodzi fani po prostu nie potrafią przekazywać ich zwyczajów i wartości. 
3
Potem udaliśmy się schodami w dół, zatrzymując się po drodze przy ławkach rezerwowych. Ledwie je zauważyłem, ponieważ są to normalne krzesełka wśród miejsc dla kibiców, na Main Stand. „Nie chciałbym zobaczyć cię tutaj raz jeszcze” ostrzegł Benítez. Zrozumiano trenerze. Dopiero po trzecim meczu sezonu spostrzegłem, gdzie znajduje się obszar techniczny, tak mały on jest.
Po sesji fotograficznej, przyszedł czas na moje pierwsze publiczne słowa, już jako piłkarza Liverpoolu. Na początku poprosiłem osobę z obsługi, aby koszulka, którą miałem na sobie trafiła z powrotem w moje ręce, ponieważ chciałem zabrać ją do domu. Po chwili Benítez oświadczył, że egzemplarze noszone przez piłkarzy podczas prezentacji przeznacza się zazwyczaj na cele charytatywne. Są one wyjątkowe, ponieważ to pierwsze koszulki zakładane przez nowych zawodników i dzięki temu osiągają zawrotne ceny. Nie ma problemu. Moja została ofiarowana organizacji charytatywnej walczącej z rakiem, która wystawiła ją na aukcję. Irlandzki biznesmen zapłacił za nią 4900 funtów.
4
Podczas, gdy trener pełnił rolę tłumacza, rzecznik prasowy klubu wyjaśnił, jak przebiegać będzie konferencja. Podzielono ją na cztery części, każda dla innego typu dziennikarzy. W Hiszpanii organizuje się wspólną konferencję prasową. Natrafiłem na wzrok jednego z towarzyszących mi Hiszpanów. Wzruszył ramionami i powiedział „Witamy w Anglii!”. Na początku, wraz z miłym tłumaczem Philem, zasiedliśmy przed kamerami telewizyjnymi. 
Zanim przemówiłem w mediach, Rafa żartował z faktu, że jeszcze rano rozmawiałem z dziennikarzami na Vicente Calderón. „Powiedziałeś im, że Atlético Madryt na zawsze pozostanie w twoim sercu” – uśmiechnął się - „Przemyśl to, co powiesz teraz. Powinieneś przyznać, że masz bardzo duże serce, w którym znajdzie się miejsce dla obu klubów.”
„Podpisałem kontrakt z wielkim klubem, drużyną mistrzów, jedną z najlepszych na świecie. Mam nadzieję, że uda mi się ją wesprzeć i osiągnąć sukces.” Mniej więcej takie słowa padły tego dnia z moich ust.
Medialna karuzela wciąż trwała, a Phil i Ian Cotton, rzecznik prasowy, nie odstępowali mnie na krok. Oficjalna konferencja prasowa, radio, dzienniki i popołudniówki. Kiedy pomyślałem, że to już koniec, Phil zaprowadził mnie do innego pomieszczenia. Ze strachem w oczach powiedział: „ Teraz musisz porozmawiać z przedstawicielem telewizji Liverpoolu i oficjalnej strony internetowej.” Nie miałem nawet minuty na myślenie czy relaks. Szybko zdałem sobie sprawę, jak bardzo wszystko w Anglii różni się. Było wiele rzeczy, do których musiałem się przyzwyczaić.
5
Gdy poleciałem do Liverpoolu po raz drugi w ciągu zaledwie dwóch dni, wciąż nie byłem świadomy, że moje życie z każdą chwilą ulegało zmianie. Działo się tak wiele, iż potrzebna była chwila przerwy, na którą jednak nie mogłem liczyć. W drodze na Anfield, przed prezentacją, czekałem na kontrolę paszportową na lotnisku Johna Lennona, gdy rozpoznała mnie grupa kibiców. Powitali mnie niesamowitą owacją, a ja rozpocząłem rozdawanie autografów. Nie trwało to długo, ponieważ nadeszła moje kolej w kontroli. Na zewnątrz czekał na nas samochód, którym pojechaliśmy na Anfield. Podczas drogi odebrałem telefon od swojego bohatera z dzieciństwa, Kiko Narváeza. Ten były gracz Atlético i zdobywca mistrzostwa kraju oraz Pucharu Króla życzył mi powodzenia. Mówił, że słyszał, co powiedziałem podczas porannej konferencji prasowej na Calderón i jego zdaniem podjąłem słuszną decyzję. Rozmowa zakończyła się, w samochodzie zapanowała cisza. Naruszał ją tylko dźwięk wydawany przez silnik, a ja przyglądałem się mijanym budynkom. Kiedy minęliśmy Goodison Park, Owen, człowiek, który został poproszony o opiekę nade mną, powiedział coś. Jorge Lera, mój przyjaciel z Bahía Internacional, przetłumaczył wskazując na ten stadion: „Mówił: Mam nadzieję, że będziesz strzelał wiele goli.”
Na Anfield weszliśmy przez Bramę Pamięci, a Jorge tłumaczył wyjaśnienia Owena dotyczące wydarzeń na Hillsborough w 1989 roku, kiedy życie straciło tak wielu fanów Liverpoolu. Była to tragedia wynikająca tylko i wyłącznie z zaniedbania, a winni wciąż nie zostali ukarani. Rick Parry, prezes klubu i Rafa Benítez czekali na nas w pomieszczeniu przeznaczonym dla rodziny menedżera w dniu meczu. To tam podpisałem swój pierwszy kontrakt z Liverpoolem. Kiedy wszedłem, Margarita Garay, jedna z moich reprezentantek w Bahía, dokonywała ostatnich poprawek. Przyglądałem się zdjęciom na ścianach i ludziom w pokoju. Nie zwróciłem uwagi na jedzenie dla mnie przygotowane. Kto mógłby jeść w takiej chwili? Wręczono mi długopis i złożyłem swój podpis pod umową, która miała łączyć mnie z Liverpoolem przez następne sześć lat. Benítez pogratulował mi w typowy dla siebie sposób: „Musisz iść na siłownię. Jesteś zbyt wątły, by grać w Anglii.”
Poznanie każdego zakątka stadionu zabrało mi kilka miesięcy. Jednym ze sztandarowych miejsc jest szatnia. W dniu meczu wchodzisz do niej wejściem dla piłkarzy, słysząc w tle piosenki śpiewane przez kibiców stojących przy autokarze drużyny. Idziesz wąskim korytarzem, skręcasz w prawo i jesteś w pomieszczeniu, które nie zmieniło się od stu lat. To mały pokój z ławkami, wieszakami, dwoma łóżkami rehabilitacyjnymi i stojącym na środku stołem, pokrytym bandażami i innymi elementami wyposażenia. Zawodnicy mają do swojej dyspozycji połowę szatni, druga natomiast należy do trenerów i sztabu medycznego. W tym roku jednak zajmują oni sąsiadujące pomieszczenia, by zyskać trochę przestrzeni. Przed każdym meczem, Steven Gerrard lub Dirk Kuyt decydują, jaka muzyka popłynie z głośników, zupełnie jak Sergio Ramos przed spotkaniami reprezentacji Hiszpanii.
Rozglądasz się dookoła i masz wrażenie, że jest tutaj zbyt mało miejsca dla tak wielu osób. Najważniejsza jest jednak tradycja. Gerrard powiedział kiedyś Benítezowi to, co Houllier usłyszał wcześniej od Fowlera: „Od zawsze była to szatnia piłkarzy Liverpoolu – tych samych, którzy zdobywali niezliczone trofea. Nie jesteśmy więksi od nich.”
Szatnia to przybudówka reszty stadionu i murawy. Anfield nie jest wielkim, nowoczesnym obiektem. Historia, jaka z niego przemawia jest ważniejsza. 
Udając się na boisko nie można się zgubić: tunel prowadzi tylko w jedną stronę, naprzeciw najwspanialszym trybunom. Przechodząc przez niego, daje zauważyć się panującą tam ciszę. Myślę, że rywale wiedzą co stanie się za kilka chwil, dlatego również oni milczą. Gdy docierasz do wąskiego wyjścia na szczycie schodów, cisza zostaje przerwana przez dopingujących się wzajemnie piłkarzy oraz melodię „You’ll Never Walk Alone” dochodzącą z zewnątrz. Ta pieśń przyspiesza bicie serca, powoduje wzrost adrenaliny i przygotowuje do bitwy, która za moment się rozpocznie.
Gdy tamtego letniego dnia podpisałem kontrakt z Liverpoolem, poprosiłem o dwadzieścia koszulek z moim nazwiskiem i numerem. Chciałem zabrać je do Hiszpanii i podarować przyjaciołom. Dzień był tak szalony, że zapomniałem o nich aż do chwili, gdy będąc już na lotnisku Johna Lennona usłyszałem krzyk Owena, który stał z wielką torbą w ręku. „Fernando” zawołał „twoje koszulki”.
6