7 września 2012

Rozdział VI: Ludzie, którzy uczynili Liverpool wielkim

1
‘Proszę bardzo, polubisz je. Pomogą ci dowiedzieć się nieco o przeszłości tego klubu oraz odkryć, co uczyniło go tak wspaniałym.’
Wciąż pamiętam te słowa Owena Browna, wręczającego mi dwie płyty DVD oraz dwie książki o Liverpoolu. Owen jest jednym z pracowników klubu, który zaopiekował się mną w czasie pierwszych chwil w mieście. 
Mimo, że do testów medycznych poprzedzających bezpośrednio podpisanie kontraktu pozostawało jeszcze kilka godzin, dołożył on wszelkich starań bym zaznajomił się z historią zespołu począwszy od 1892 roku. Pierwszą rzeczą, jaka przykuła moją uwagę było to, że Liverpool założono 15 marca, zaledwie pięć dni przed moimi urodzinami; drugą zaś, iż dużą rolę odegrał w tym Everton, który nie mógł płacić czynszu za Anfield. 
Do mojego pierwszego spotkania z legendą The Reds doszło dzięki uprzejmości hiszpańskiego dziennikarza – Guillema Balague. Zaprosił on mnie oraz Kenny’ego Dalglisha – Króla Kenny’ego – do pomocy przy pisaniu swojego artykułu do The Times. Lecz o tym później. Najpierw, chciałbym opowiedzieć o fantastycznym posiłku, zorganizowanym przez byłego gracza Liverpoolu i zdobywcę Pucharu Mistrzów, Michaela Robinsona. Michael ściągnął byłych a także obecnych zawodników klubu przy okazji kręcenia swojego programu, emitowanego przez hiszpański Canal Plus – Informe Robinson. Posiłek miał miejsce w restauracji w centrum Liverpoolu: wzięły w nim udział cztery legendy z późnych lat 70-tych i wczesnych 80-tych, jak również trzech przedstawicieli tzw. hiszpańskiego zaciągu w drużynie. Obecni byli - Dalglish, Graeme Souness, wspomniany Robinson i Sammy Lee, który nie był jeszcze wtedy członkiem sztabu szkoleniowego oraz Pepe Reina, Alvaro Arbeloa ( obecnie dołączył do Realu Madryt ) i ja. W tamtą zimną, lutową noc nie mógł akurat przybyć Xabi Alonso, z kolei Albert Riera nie dołączył jeszcze do składu. 
2
Na początku zostaliśmy sobie wszyscy przedstawieni, po czym Souness zaczął rozmowę. Ten elegancki, charyzmatyczny Szkot, kapitan drużyny, która świętowała w Rzymie zdobycie Pucharu Mistrzów w 1984 roku, był prawdziwym liderem. Po tym, jak Liverpool wygrał rzymski finał dopiero w rzutach karnych, Souness widząc, iż włoscy kibice zaczynają opuszczać stadion, zdecydował, w połowie przemówienia delegata Uefa, iż usłyszał już wystarczająco dużo, po czym szybkim ruchem wyrwał puchar z rąk dostojnika i uniósł go tryumfalnie w niebo. ‘ Chciałem by zobaczyli nas w glorii zwycięstwa’, powiedział. Gdy tak siedział i opowiadał, dało się dostrzec blask jego charakteru; łatwo było wyobrazić go sobie w roli dowódcy, kapitana. 
3
Jednak prawdziwa gwiazda zajęła miejsce koło niego. ‘Fani okrzyknęli Dalglisha najwybitniejszym zawodnikiem w całej klubowej historii’, ciągnął Saouness. ‘Nazywali go Dog’s Bollocks (dosł. ‘psie jaja’; typowo brytyjski idiom oznaczający coś absolutnie spektakularnego i najlepszego w swojej kategorii, niewytłumaczalnego za pomocą logicznego rozumowania. Wywodzi się od tzw. ‘syndromu psich jąder – ‘Dlaczego psy liąą swoje genitalia?’, ‘Bo mogą!’. Najbliższym znanym językowi polskiemu określeniem wywodzącym się z podobnego pnia etymologicznego jest powiedzenie ‘błyszczeć się jak psie jaja’, używanym na określenie rzeczy, której lśnienie zostało doprowadzone go granic możliwości - -przyp. red) – tak dobry jak to tylko możliwe’. 
Wyżej wspomniana czwórka była w stosunku do mnie bardzo życzliwa. Kenny powiedział, że jestem najlepszym letnim transferem Liverpoolu. Sammy porównywał mnie z Ianem Rushem, zdobywcą największej ilości bramek w historii klubu. Słuchałem uważnie każdego ich słowa – ludzi, którzy wygrali wszystko, co było do wygrania. 
4
Jednym z tematów dyskusji była rotacja stosowana przez Rafę Beniteza. Souness pozostawał nieprzejednany. ‘Chciałbym zobaczyć więcej ze starej filozofii Liverpoolu. Jeśli masz grupę świetnych piłkarzy, pozwól im wyrażać siebie, pozwól im grać, pozwól im się uzupełniać’, podkreślał. 
‘Rotacja to wielki sekret. Nikt nie wie, czemu czołowi zawodnicy The Reds nie grają w każdym meczu. Chciałbym, żeby wiedzieli, że są najlepsi, by to poczuli’ – Graeme Souness.
‘Nie sądzę by piłka była obecnie bardziej wymagająca niż w czasach, gdy sami byliśmy piłkarzami, zresztą, musimy wziąć pod uwagę, iż gracze dbają teraz o siebie o wiele staranniej niż my kiedyś – tak pod względem przygotowania fizycznego, odżywiania, przyjmowania płynów oraz spożywania alkoholu… Nigdy nie czułem zmęczenia występując w sobotę, środę, znów w sobotę i tak w kółko przez pięćdziesiąt tygodni w roku. To wszystko kwestia psychiki. Męczysz się, gdy przegrywasz. Liverpool oszczędzał swoich zawodników w tym sezonie o wiele za często.’
Wtórował mu Dalglish. ‘To, co uległo zmianie to mentalność piłkarzy’, mówił. ‘Jeśli wmawiasz graczom, że są zmęczeni, uwierzą ci. Jeśli jednak pozwolisz im wybiec na murawę – zagrają. Żaden piłkarz nie przychodzi do trenera mówiąc, iż jest zmęczony, radzą sobie z tym, po prostu wychodzą i grają’.
Kenny zdradził ponadto jeden z sekretów zdobycia sześciu krajowych tytułów mistrzowskich oraz trzech Pucharów Europy. ‘Mieliśmy wspaniałych ludzi, silną szatnię. Nie czuliśmy, że jesteśmy wyjątkowi, jednak ciągle atakowaliśmy; zawsze stawialiśmy czoła przeciwnikowi. Wychodziliśmy mu na przeciw’, tłumaczył. Po Dalglishu temat podchwycił Souness. ‘ Każdy sezon był fantastyczny, gdyż zawsze coś wygrywaliśmy’, dodał. ‘Jeśli zdobyliśmy jakiegoś roku tylko jedno trofeum, oznaczało to, iż nie poradziliśmy sobie zbyt dobrze.’
Przez ponad dwie i pół godziny nasza trójka słuchała opowieści z dawnych czasów – aktualni piłkarze Liverpoolu chłonęli każde słowo, jakie padało z ust legend The Reds.
Robinson powiedział nam, że członkowie zespołu, który przez większość kibiców uważany jest za najlepszy w historii futbolu, trenował codziennie w brudnych strojach, wierny tradycji wywodzącej się jeszcze z lat 60-tych XX wieku. 
Pod koniec wieczoru nie mogłem wprost opisać swojej wdzięczności dla nich. To dzięki nim jesteśmy teraz gdzie jesteśmy i mam nadzieję, że pewnego dnia będzie nam dane siąść podczas podobnego spotkania po przeciwnej stronie stołu. Odpowiedź Sounessa, wygłoszona imieniu ich wszystkich, sprawiła, iż poczuliśmy się wyjątkowo: ‘To my wam dziękujemy za wysłuchanie nostalgicznych bajek starych pryków. Pamiętajcie – z powodu takich opowieści zawsze czuliśmy, iż nie jesteśmy tak dobrzy jak nasi poprzednicy. Trzy Puchary Mistrzów, jakie zdobyliśmy nigdy nie były tak ważne jak ten pierwszy wywalczony przez klub.’ Po tych słowach życzył nam szczęścia. 
Moja pierwsza wizyta w Melwood nastąpiła niebawem po oficjalnej prezentacji na Anfield – miałem rzucić okiem na nowe miejsce pracy. Poszedłem do szatni gdzie pokazano mi moją szafkę. Przepraszam, nie była jeszcze wtedy moja: wciąż należała do Robbiego Fowlera, który nie zdążył jej opróżnić. Szafki są przyznawane zgodnie z numerem na koszulce. Dostałem 9-tkę więc przypadła mi ta, będąca do tej pory własnością klubowej legendy. Co ciekawe, przejąłem też jego koszulkę i to w dosłownym tego słowa znaczeniu: kilka miesięcy później Liverpool grał z Cardiff, nowym zespołem Robbiego, w Carling Cup, kiedy po meczu dowiedziałem się, że chciałby on wymienić się ze mną koszulkami. Nie trzeba mi było powtarzać tego dwa razy. Traktuję ją jak wielki skarb, który przechowuję z dumą.
Numer 9 w Liverpoolu zawsze był specjalny. Nosili go wspomniany już Fowler oraz, o czym dowiedziałem się od ludzi, takie sławy jak John Aldridge, Ian Rush i Roger Hunt – najlepsi z najlepszych. Pamiętam słynną celebrację gola zdobytego przez Robbiego przeciwko Evertonowi, przez którą miał tyle kłopotów. Mówiono mi o Rushu na Anfield oraz w Juventusie. O klonie Rusha – Johnie Aldridge’u. Byli piłkarze to ważny element każdej drużyny; zawsze mogą wspomóc dobrą radą, a interes klubu jest dla nich najważniejszy. Uwielbiam z nimi rozmawiać zarówno teraz, gdy jestem w Liverpoolu, jak również, gdy reprezentowałem Atlético Madryt. Drużynę buduje jej przeszłość, dlatego ważne jest poszanowanie historii. To najlepszy sposób by mieć pewność, iż podążasz właściwą ścieżką. Będąc w Madrycie, uwielbiałem rozmawiać z Adelardo, który rozegrał najwięcej spotkań w barwach Atlético w historii klubu; z Garate, jedną z najlepszych 9-tek, grającą w latach siedemdziesiątych; z Luisem Aragonésem, wieloletnim zawodnikiem i trenerem mojej drużyny; wreszcie z Luizem Pereirą, brazylijskim obrońcą będącym obecnie trenerem rezerw Atlético. To oni uczynili klub wielkim; są świetnymi wzorcami do naśladowania dla młodych piłkarzy. 
Nie ma nic lepszego niż rozmowa z człowiekiem, którego fani uważają za najwybitniejszego zawodnika The Reds wszech czasów: Kennym Dalglishem. Tak jak wspominałem wcześniej, Guillem wpadł pewnego razu na pomysł by zrobić reportaż o przeszłości i teraźniejszości Liverpoolu. Jednakże Kenny i ja nie jesteśmy tacy sami: on uznany został za najlepszego zawodnika wszech czasów, ja byłem po prostu świeżym nabytkiem. Strzeliłem zaledwie garść bramek, niemogących konkurować z dokonaniami Kenny’ego. Trudno znaleźć jakąkolwiek płaszczyznę porównania: wciąż nie dokonałem niczego, co pozwoliłoby mi chociaż zbliżyć się do jego osiągnięć, dlatego odczuwałem lekkie zakłopotanie, lecz Dalglish szybko sprawił, że się zrelaksowałem. ‘Legendą jesteś wyłącznie w czyimś umyśle. Tak długo, jak sam siebie nie uważasz za legendę, nie ma powodu do obaw’, powiedział. ‘Ludzie chcą cię zaszufladkować, Fernando; chcą umieścić cię w swoich tabelach, rankingach, porównać do innych. Jednak tym, co naprawdę się liczy, jest to jak sam siebie postrzegasz.’
5
Także Balague przypomniał mi, że ja i Kenny mamy ze sobą coś wspólnego: obaj jesteśmy napastnikami, obaj spod znaku ryb, nasze transfery do Liverpoolu były rekordowe oraz, jak stwierdził, obaj jesteśmy w stanie wywołać szaleństwo na The Kop. Co najważniejsze – łączy nas Liverpool. Guillem ujął to w ten sposób: ‘ W taki właśnie sposób działa ten klub. Piłkarze przychodzą i odchodzą, jednak barwy oraz ciągłość są niezmienne. Torres gra z Carragherem, który grał z Fowlerem, który grał z Barnesem, który grał z Ianem Rushem, a ten z kolei grał z Dalglishem. Dalglish zaś występował z Emlyn’em Hughes’em, a ten z Ianem St Johnem, który grał z Rogerem Huntem, którego kolegą z boiska był Ronnie Moran, który… Cóż, można tak wyliczać aż dojdziemy do Malcolma McVeana, strzelca pierwszej w historii bramki dla Liverpoolu z 1892 roku.’
Kolejną rzeczą łączącą nas były gole. Dalglish powiedział mi, że jesteśmy tymi, którzy urzeczywistniają marzenia ludzi. Fani nie mogą wybiec na murawę, więc w nas lokują swoje oczekiwania. Następnie usłyszałem od Kenny’ego coś, co mnie zaskoczyło: ‘Zawsze chciałem wybrać się na the Kop, jednak nigdy nie mogłem’, powiedział. ‘Chodziłem na tą trybunę jedynie wtedy, gdy stadion był pusty. To zabawne, gdyż mój syn oglądał tam mecz, a ja nie. Zabrał go mój znajomy, który miał na niego oko przez całe spotkanie; razem oglądali mecz ze sławnej trybuny the Kop. Spełnili swoje marzenie, dla mnie niestety niemożliwe.’ Podobnie jak Kenny, także ja bywam na the Kop wyłącznie, gdy nikogo na niej nie ma. Świetnie byłoby wiedzieć, że również, gdy skończę karierę nie będę mógł się tam pokazywać. To oznaczałoby, iż osiągnąłem coś wielkiego. 
Dalglish ponadto zdradził mi, co zresztą powtórzył potem, podczas tego pamiętnego posiłku z Sounessem, Lee oraz Robinsonem, iż kluczem do osiągnięcia sukcesu w Liverpoolu jest pozostawianie w harmonii z resztą drużyny. ‘Żaden zespół nie odniósł sukcesu bez dobrej atmosfery w szatni’, stwierdził. ‘Piłkarze nie muszą wychodzić razem do baru, czy być najlepszymi kumplami, jednakże stworzenie zwartej grupy jest bardzo ważne. Za moich czasów w szatni panowała doskonała atmosfera, byliśmy naprawdę zjednoczeni. Nawet teraz, sześciu albo siedmiu z nas wciąż trzyma się blisko. Gramy w golfa, urządzamy spotkania razem z naszymi żonami. To coś specjalnego. Teraz tego nie ma, mylę się? Za dwadzieścia lat nie znajdzie się nawet sześciu z was, którzy zwiążą swą przyszłość z drużyną.’ Kto wie? Na chwilę obecną jestem przekonany, że każdy z nas dołoży wszelkich starań by Liverpool pozostał wielki. 
W czasie tamtego spotkania nie mogliśmy przestać rozmawiać na tematy związane z futbolem. Opowiadałem o tym, że bywają mecze, w których nic nie układa się po twojej myśli, jednakże nie chowam wtedy głowy w piasek. Zawsze odczuwam głód piłki, nawet, jeśli mam akurat zły dzień. Legendarny nr 7 powiedział, iż w jego przypadku było podobnie. ‘Oczywiście, że pragniesz piłki. Musisz ciągle się starać. Napastnik zawsze marnuje więcej szans niż wykorzystuje. Gole nie są najważniejsze; najistotniejsze są zmarnowane okazje. Im więcej zmarnujesz, tym bliżej jesteś tej sytuacji, którą wreszcie wykorzystasz. Musisz tłumaczyć to sobie w taki sposób: jeśli nie będę miał odwagi do wykształcenia odpowiedniego nastawiania, nie poradę sobie na tym poziomie.’
Nie jestem typem osoby, która poświęca wiele czasu na oglądanie piłki w telewizji; robię to jedynie wtedy, gdy chcę się dowiedzieć czegoś o innych drużynach, o moich przeciwnikach. Muszę ich dobrze poznać, solidnie przygotować się do konfrontacji.
W epoce Dalglisha telewizja nie transmitowała tak wielu spotkań jak ma to miejsce obecnie, więc jeśli chciał poznać nawyki bramkarzy, klasę defensorów, albo po prostu nauczyć się czegoś nowego, musiał osobiście chodzić na mecze i podpatrywać innych zawodników. Potem, gdy był trenerem, oglądał spotkania by przekonać się, czy jest tam jakiś piłkarz, którego warto ściągnąć. ‘Mimo to’, mówi Kenny, ’nie sprawiało mi to już takiej frajdy jak wtedy, gdy byłem dzieckiem.’
Wiele się nauczyłem dzięki moim spotkaniom z Kennym. Naprawdę go lubię. To normalny człowiek, co więcej, bardzo przystępny. Twierdzi, że nie czuje się jak legenda, którą przecież bez wątpienia jest. Fakt, iż pozostał tak skromny wywarł na mnie ogromne wrażenie. Nie mogę się równać z Dalglishem, jednakże jestem dumny, że dane mi było spędzić z nim tak wiele czasu na rozmowie. To był naprawdę wielki honor, iż poświęcił swój cenny czas dla mojej osoby. Spotkanie z Kennym jeszcze bardziej wzmogło mój głód sukcesu, zachęciło mnie do jeszcze cięższej pracy i być może, podkreślam być może, pewnego dnia będę mógł porównywać nasze osiągnięcia. 
Nigdy nie zapomnę ostatniej porcji rad, jakich mi udzielił, gdy opuszczaliśmy restaurację. Najwspanialszy gracz w historii Liverpoolu przechodził już przez wyjściowe drzwi, gdy nagle odwrócił się i powiedział do mnie: ‘Fernando, Liverpool to wyjątkowy zespół z wyjątkowymi fanami. Uwielbiają piłkarzy reprezentujących klubowe barwy. Nie są jednakże głupi: wiedzą, kiedy gracze naprawdę rozumieją ich filozofię, a kiedy nie; widzą, gdy ktoś udaje zachowując się pod publiczkę – całując herb i takie tam. Uwielbiają identyfikować się ze swoimi zawodnikami poza boiskiem i moim zdaniem będą identyfikować się z tobą bez jakichkolwiek problemów.’ 
Co za komplement.