7 września 2012

Rozdział IX: Dzień futbolu


Nie lubię oglądać siebie w telewizji, jednak robię to. Dla niektórych ten zwyczaj może wydawać się dziwny, ale mecze ze swoim udziałem śledzę tylko w samotności. 
Nie czuję się komfortowo, gdy muszę dzielić te chwile z innymi. Dlaczego? Ponieważ zawsze jestem w stosunku do siebie krytyczny i mogę dawać się sobie we znaki. Wracanie do rozegranych już spotkań to narzędzie, sposób poprawy i nauki, niezależnie od tego czy zagrałem dobrze czy tragicznie. Staram się oglądać każdy mecz, mając w umyśle dwie sprawy: co zrobiłem źle i w jaki sposób mogę to skorygować.
W tym rozdziale chciałbym opowiedzieć Wam jak wygląda mój dzień meczu oraz poprzedzający go tydzień. W futbolu jest kilka żelaznych zasad. Terminarz spotkań mówi, co masz robić. Zazwyczaj, jeśli grasz w sobotę, specjalny trening rozpoczyna się w czwartek i trwa do samego spotkania.

Ludzie za kulisami
Osoby ze sztabu trenerskiego biorą cię na bok i mówią co należy robić. Dowiadujesz się, czego należy spodziewać się po defensorach, z którymi będziesz musiał się zmierzyć, na czym polega ich taktyka. Zawsze zwracam się do Xaviego Valero, trenera bramkarzy i razem analizujemy postawę golkipera rywali: jego słabe i mocne strony, co preferuje: łapanie piłki czy jej piąstkowanie, czy rzuca się na ziemię wcześnie, a może woli pozostać na nogach – piłkarski rentgen człowieka, którego mam pokonać. Zawsze rozmawiamy o tym krótko przed meczem, dzięki temu wychodzę na boisko ze świeżymi informacjami w umyśle.
Dave to inny członek sztabu Rafy Beníteza. Jest szefem archiwum wideo. Każdy mecz nagrany jest na DVD i często prezentuje nam obronę przeciwnika w akcji, stara się pokazać gdzie może tkwić jej słabość i w jaki sposób zyskamy przewagę. Czasem, jeśli uważam, że pomoże mi to w zrozumieniu sposobu gry defensywy rywali i wyobrażeniu go sobie, proszę Dave’a płytę z konkretnym meczem i oglądam go kilka razy.
Teoria futbolu może pomóc, jednak nie jestem jej wielkim zwolennikiem. Staram się bardziej koncentrować na moim stanie psychicznym i podejściu, które może pomóc na boisku. Chwilowa inspiracja lub ludzki błąd mogą obalić wszystkie teorie i zniszczyć całą taktykę. Trenerzy mają tendencję do przywiązywania wielkiej wagi właśnie do teoretycznej strony gry, chociaż przed każdym meczem proszą cię o co innego. Każda gra jest inna, podobnie jak szkoleniowcy. Zależnie od spotkania, chcą abyś wykonał konkretny ruch, dają specyficzne zadanie w defensywie bądź ofensywie, pokazują miejsce, w którym chcieliby cię ujrzeć, wydają instrukcje dotyczące wywierania presji na rywalach…
Podejście wymagane od trenera, decyduje o sposobie przygotowywania się do meczu w poprzedzającym go tygodniu. Sesje treningowe ukierunkowane są na najbliższe spotkanie, ćwiczenia przez nas wykonywane, zmieniają się w zależności od przeciwnika: długie przerzuty piłki, krótkie podania na jeden kontakt, pojedynki jeden na dwóch, dośrodkowania i wykańczanie akcji. Liczba kombinacji jest nieskończona. 

Przed meczem
Staram się nie zmieniać swojego przedmeczowego rytuału. Nie mam konkretnego harmonogramu, którego się trzymam, ale wszystkie czynności stają się automatyczne. Na samym początku ubieram spodenki i koszulkę na rozgrzewkę. Następnie uważnie owijam kostki. Jest to dla mnie szczególnie ważne, ponieważ miałem niegdyś problemy ze stawami. Kiedy fizjoterapeuci wykonają swoją pracę, zakładam skarpetki i przymocowuje je taśmą. Na końcu ochraniacze na piszczele i getry.
Jeśli chodzi o wyjście na murawę, mam jeden przesąd: pierwszy krok wykonuję zawsze prawą nogą, upewniając się, że nie dotknę linii końcowej. Zarówno w Liverpoolu, jak i w reprezentacji Hiszpanii, lubię podążać za najważniejszymi piłkarzami. Jeśli zechcesz, zauważysz, że zawsze idę zaraz za Jamiem Carragherem i Stevenem Gerrardem. Reszta drużyny wie o tym i chociaż jest to miejsce, które chciałoby zajmować wielu kolegów, pozwalają mi być trzecim. Na zdjęciach drużyny, które w Anglii wykonuje się tylko przed spotkaniami Ligi Mistrzów, zawsze stoję z tyłu, po prawej stronie.
Koncentracja jest dla mnie niezwykle istotna. Nikt nie zawraca mi głowy, mając świadomość, że próbuję się zrelaksować. W drodze na stadion, czas może dłużyć się niemiłosiernie, więc spędzam go rozmawiając o niczym z resztą zespołu lub słuchając iPoda. Obrońca Realu Madryt i mój kolega z reprezentacji Hiszpanii, Sergio Ramos, na czas Mistrzostw Świata w Niemczech w 2006 roku, wybrał dla mnie specjalne utwory. To wspaniała kolekcja, idealna na przedmeczowe godziny. Nie śpiewam, jedynie słucham. Większość to hiszpańskie piosenki pop, trochę flamenco i dziwnych angielskich ballad. Melodie, które pomagają mi mentalnie.
Na stadion wolę dostać się niezauważony. Szatnia jest dla mnie azylem. Siedzę na ławce, za sobą mam wiszący strój, rozmawiam z kolegami czy fizjoterapeutami. Wyjątkiem są Mistrzostwa Europy i Świata. Przy tych okazjach, lubię wyjść na boisko, przyjrzeć się mu, zobaczyć w jakim stanie jest murawa. Wydaje się, że przed meczem wskazówki zegara poruszają się wyjątkowo wolno, jakby rozgrzewka miała nigdy nie nadejść. Chęć do gry wzrasta i jedyną rzeczą, jaką chcesz zrobić jest skoncentrowanie się na meczu. Czasem jest to łatwe, ale gdy patrzysz w stronę trybun na kibiców, którzy podróżują za nami wszędzie, adrenalina wzrasta. 

Rozgrzewka
Dochodzimy wreszcie do broni każdego piłkarza: butów. Współpracuję z Nike od 15. roku życia. W roku 1999, wraz z młodzieżówką Atlético zakwalifikowaliśmy się do Nike Premier Cup, międzynarodowego turnieju dla klubów z całego świata. Wówczas odbywał się on we Włoszech. Brały w nim udział największe zespoły: Milan, Juventus, Manchester United. W półfinale pokonaliśmy Real Madryt, a w ostatnim spotkaniu okazaliśmy się lepsi od gospodarza, Regginy. Wciąż wspominam tamte zawody. To wtedy po raz pierwszy poczułem się członkiem piłkarskiej elity. Wybrany zostałem graczem turnieju, a sponsor nagrodził mnie rocznym kontraktem. Od tego momentu nie rozstaję się z tą firmą.
Nike wymaga ode mnie zmiany obuwia co trzy miesiące, głównie ze względów marketingowych. Nie wzbudza to mojego entuzjazmu, ponieważ jestem przesądny. Nie lubię dokonywać zmian, gdy wszystko idzie dobrze. Właśnie dlatego, przez cały sezon 2007/2008 nosiłem te same buty, co wywoływało złość moich przyjaciół z Nike, Pere Guardioli i Perfe Gonzáleza. Lubię ciepłe kolory, a to wyklucza czerń. Jest to raczej wynik z przyzwyczajeń, nie wyglądu. Podczas Euro 2008 otrzymaliśmy czarne korki, które mieliśmy nosić przez cały turniej. W finale odrzuciłem je i założyłem białe. Później zdobyłem zwycięską bramkę. Koledzy z drużyny twierdzą, że grając lub trenując w czarnym obuwiu, nie wyglądam dobrze. Po meczu Ligi Mistrzów z PSV Eindhoven, Sami Hyypiä powiedział mi, że gdyby nie moje blond włosy, nie rozpoznałby mnie na boisku bez białych butów. Po prostu nie lubię czarnych. Nawet w czasie treningu.
Niezwykle istotne jest upewnienie się o odpowiednim nawodnieniu organizmu przed meczem. Podczas przygotowań pijemy duże ilości napojów izotonicznych, jednak w czasie rozgrzewki ograniczamy się do wody. Po zakończeniu ćwiczeń, przychodzi czas na pamiątkowe zdjęcia i życzenia powodzenia. Potem wracamy do szatni i wysłuchujemy ostatnich instrukcji Beníteza. Zakładam koszulkę, poprawiam fryzurę przed lustrem i czekam na pierwszy gwizdek. Daje się już słyszeć You’ll Never Walk Alone. Tunel wypełniony jest głosami fanów. Dotykam znaku „This Is Anfield”, po czym podążam prawie dwadzieścia metrów dalej, w stronę murawy. Po przywitaniu drużyn, rozpoczynam ostatnią rozgrzewkę wzdłuż linii boiska. Lubię biegać w pobliżu linii końcowej, gdzie mogę poczuć ekscytację kibiców. Znajdując się w kole środkowym zawsze przykucam. Nie jest to modlitwa czy medytacja, robię to bez zastanowienia, odruchowo. Lubię patrzeć rywalom w oczy przyglądać się ich ustawieniu, obserwować czy mówią do siebie czy mimo wszystko, podziwiają trybuny. 

Po meczu
Gdy arbiter zagwiżdże po raz ostatni, szybko udaję się do szatni. Przez pięć lub dziesięć minut siedzę, by zregenerować się i wrócić myślami do meczu. Przez głowę przelatują mi migawki ze spotkania: podanie, błąd, kontrola, strzał… Nie ma zbyt wiele czasu na rozmyślania, ponieważ zanim zażyjemy chłodnej kąpieli, udajemy się na krótką przebieżkę wokół boiska. Jest to element mający znaczący wpływ na szybki powrót do sił po meczu. 
Nie mam w zwyczaju zabierania do domu nagrań rozegranych gier. Przebywając w poczekalni dla piłkarzy, próbuję wyłączyć się, opuścić stadion zostawiając wszystko za sobą. Bycie w humorze uzależnionym od wyniku nie byłoby w porządku w stosunku do ludzi wokół mnie, nawet jeśli Liverpool wygrywa prawie zawsze. Nie jest to jednak łatwe. Gdy przegrywamy, nie mam ochoty na nic. Na szczęście, mecze rozgrywamy niemal co trzy dni. Dzięki temu, po słabym występie, szybko otrzymujesz szansę na zrehabilitowanie się. Zwycięstwo czy porażka, jest jedna rzecz, której nigdy nie mogę przegapić – skrót w telewizji. Po derbach z Evertonem na Anfield w sezonie 2008/2009, w kółko je oglądałem. Spotkanie zakończyło się remisem 1-1, a ja trafiłem w poprzeczkę po długim podaniu Sammiego Hyypii. W pewnym momencie Olalla powiedziała mi: „Widziałeś to już wystarczająco wiele razy, przestań się powtarzać”. Miała rację, ale zwycięstwo było dla nas niezwykle ważne, a w końcówce straciliśmy bramkę po stałym fragmencie gry. Gol Cahilla bardzo mnie zabolał, ponieważ czułem się współodpowiedzialny za niekorzystny rezultat. Czułem, że nie zrobiłem wszystkiego, by pomóc kolegom. Dlatego wracałem do tego nieustannie, dopóki nie wygraliśmy następnego meczu. 
Nie jestem osobą, która celebruje zdobyte gole w wyrafinowany sposób. Wolę być spontaniczny, chociaż mam czasem zaplanowane coś specjalnego. Kiedyś na przykład, zadedykowałem bramkę moim siostrzeńcom, Hugo i Pauli, innym razem dzieciom przyjaciół. Zazwyczaj jednak biegnę w stronę kibiców i patrzę na radość bijącą z ich twarzy. To najwspanialsza nagroda, o jaką mógłbym prosić. Potem szukam w tłumie Olalli i wysyłam jej pocałunek. Nie noszę koszulek z wypisanymi wiadomościami pod strojem meczowym, nie tylko dla tego, że zawsze ubieram termiczną bieliznę. Raz zdarzyło mi się ustępstwo od tej reguły. Było lato 2001 roku i wraz z reprezentacją Hiszpanii, graliśmy na Mistrzostwach Europy Juniorów w Anglii. Pod reprezentacyjną koszulką, miałem jeszcze jedna, z napisem „Andrés, to dla ciebie”. W finale mierzyliśmy się z Francją, a Andrés Iniesta, obecnie zawodnik Barcelony, nie mógł wziąć udziału w meczu z powodu kontuzji. Udało mi się wykorzystać rzut karny, po czym pobiegłem w stronę ławki rezerwowych, by pokazać mu koszulkę. Okazało się, że zdobyłem zwycięską bramkę. Właśnie dla niego.