7 września 2012

Rozdział VIII: Życie w Liverpoolu


Jednym z największych problemów, z jakim zetknąłem się po przybyciu do Liverpoolu była bariera językowa. Mój angielski ograniczał się do umiejętności nabytych na zajęciach w szkole w Fuenlabradzie. 
Zazwyczaj wydaje ci się, że potrafisz powiedzieć cokolwiek po angielsku i poradzisz sobie, jednakże, gdy przybywasz do Anglii, szybko dociera do ciebie, nie masz tak naprawdę o tym języku żadnego pojęcia. 
Pomimo trudności, moje pierwsze tygodnie w Liverpoolu były bardzo relaksujące. Nie wszyscy kibice wiedzieli kim jestem; wciąż nie byłem zbyt dobrze znany. Mogłem włóczyć się po mieście ze swoją dziewczyną: zarówno po Dokach Alberta, jak i po centrum - nie stanowiło to żadnego problemu. Chodziłem do restauracji – wciąż nie miałem samochodu – nie odczuwając jednocześnie tej ciągłej udręki, na która byłem narażony w Madrycie. Nie mogłem uwierzyć, że dostałem tak wiele swobody; wreszcie mogłem prowadzić normalne życie. 
To był jednak dopiero początek. Choć ludzie okazują mi wielki szacunek, zaś sprawy nigdy nie przybrały tutaj takiego oblicza, jak to miało miejsce w Madrycie, gdzie miewałem trudności z opuszczeniem swojego domu, moje życie w Liverpoolu zmieniło się w porównaniu z początkowym okresem. Obecnie jest znacznie cięższe.
Powtórzę raz jeszcze - bardzo podoba mi się sposób, w jaki traktują mnie tutejsi fani. Pochodzą do mnie z wielkim respektem – czasem powoduje to nawet dziwne sytuacje. Kiedyś, jakaś fanka czekała na mnie przez ponad godzinę przy wyjściu restauracji, gdyż bała się przeszkadzać mi podczas jedzenia. Miała ze sobą koszulkę, na której chciała dostać autograf, nie miała jednak śmiałości zawracać mi głowy gdy byłem przy stoliku, nawet pomimo tego, że siedziała nieopodal mnie. Skończyła swoje danie, wyszła z restauracji i spokojnie czekała na mnie przy drzwiach. 
Gdy po raz pierwszy przyjechałem na dłużej do Liverpoolu, klub znalazł mi apartament blisko Doków Alberta, w Pricess Dock. Było to dokładnie to samo miejsce, w którym nocowałem podczas odbywania testów medycznych pod okiem klubowego lekarza, Marka Wallera. Mieszkałem właściwie w samym centrum, więc wszystko, czego potrzebowałem było dosłownie na wyciągnięcie ręki. Gdy pewnego razu wróciłem do miasta z przedsezonowego obozu przygotowawczego w Szwajcarii, zastałem kompletnie pustą lodówkę, więc zwróciłem się do recepcji o udzielenie mi informacji, gdzie znajduje się najbliższy supermarket. Wysłano mnie do Marks & Spencer położonego w samym centrum. Poszedłem tam wciąż mając na sobie klubowy dres; wcale się tym nie przejmowałem. Zrobiłem zakupy bez najmniejszych problemów, nie byłem niepokojony przez nikogo. Na początku sądziłem, że być może ludzie biorą mnie przez pomyłkę za zwykłego kibica, jednakże, gdy stałem już w kolejce do kasy, zjawiła się grupka dzieciaków z długopisami w dłoniach i poprosiła mnie o autografy. 
Liverpool różni się bardzo od Fuenlabrady i Majadahondy, czyli dwóch miejsc, w których mieszkałem podczas mojego pobytu w Madrycie. W stolicy Hiszpanii możesz podróżować bez przerwy przez pół godziny, a i tak nie zajedziesz zbyt daleko, także w ogóle się nad tym nie zastanawiasz. Jeśli zrobisz to samo w Liverpoolu, po 30 minutach znajdziesz się praktycznie w Manchesterze. Lubię Liverpool. Jest małym, wygodnym i przyjaznym miastem, gdzie wszystko znajduje się na wyciągnięcie ręki. Niektórzy narzekają, iż brakuje tu tego czy owego, ale ja tego wcale nie odczuwam. 
Przez pierwszych kilka tygodni wszędzie chodziłem pieszo. Przechadzaliśmy się do centrum by odwiedzać kolejne nowe knajpki w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na lunch czy obiad. Naszym celem było poznać miasto jak najlepiej tak szybko, jak to tylko możliwe. Koniec końców, planowaliśmy pozostać tu przez co najmniej sześć lat – tyle wynosi mój kontrakt z klubem. Przemierzaliśmy Princess Dock, Victoria Street oraz Duke Street by skosztować jedzenia w miejscach, które nam polecono. Któregoś popołudnia, wracając z lunchu postanowiliśmy pójść na zakupy. Powiedziano mi o Costco ( sieć hipermarketów, do których wstęp mają jedynie posiadacze odpowiedniej karty – dop. red. ), więc postanowiliśmy wstąpić tam i trochę się rozejrzeć. Gdy przechodziliśmy przez drzwi wejściowe zostaliśmy zatrzymani przez ochroniarza. Przypuszczaliśmy, że pyta nas o kartę członkowską, której nie mieliśmy, więc, nie potrafiąc dogadać się z nim po angielsku, wycofaliśmy się i wyszliśmy stamtąd bez słowa. Następnego dnia dowiedziałem się, że jeśli nie masz tej karty, nie możesz robić tam zakupów. 
Spacerując po centrum miasta natknęliśmy się na miejsce, którego nie mogliśmy przegapić: Matthew Street. Jak do tej pory, nie byłem jeszcze w legendarnym The Carven, jednak wiele razy przechadzałem się tzw. trasą Beatlesów. Cóż mogę powiedzieć o tej legendarnej kapeli, będącej jednym z największych symboli miasta? Niewiele mogę dodać, aczkolwiek uderzyło mnie, iż –wbrew powszechnie panującemu przekonaniu – ludzie w Liverpoolu nie rozmawiają aż tak dużo o Beatlesach ani ich wielkim sukcesie. Mieszkańcy darzą tą grupę wielkim szacunkiem i podziwem, gdyż każdy zdaje sobie świetnie sprawę, że Beatlesi i Liverpool FC rozsławili nazwę miasta na cały świat. Wszyscy są z nich bardzo dumni….z całym szacunkiem dla fanów Evertonu, oczywiście. 
Jeśli o mnie chodzi, bardzo lubię Beatlesów. Jeszcze zanim mogłem choćby marzyć, iż wyląduję w Liverpoolu, słuchałem ich piosenek. Obecnie odkrywam tą twórczość po raz drugi, gdyż pomaga mi szybciej oswoić się z językiem. Moje ulubione kawałki to ‘Penny Lane’ i ‘Yellow Submarine’.
Szczególnie podobają mi się miejskie parki. Uwielbiam Stanley Park, który oddziela Anfield i Goodison, zaś który miałem okazję lepiej poznać podczas kręcenia hiszpańskiej reklamy ‘No. 9’ dla Nike. Byłem również w Chester, a także na wybrzeżu, w Formby, gdzie, o ile tylko pogoda dopisuje, uwielbiam pożerać ogromne ilości lodów ‘Flake 99’ z sosem malinowym. Czasem, podczas moich eskapad po Liverpoolu towarzyszą mi inni członkowie klubowego sztabu, zwłaszcza David Bygroves i Owen Brown. Wiele im zawdzięczam, gdy pomagali mi zaadaptować się do życia w mieście, szczególnie na samym początku. David mówi po hiszpańsku, więc załatwił mi całą papierkową robotę, z którą musisz się liczyć przyjeżdżając do obcego państwa. Chwile spędzone z Owenem również były pomocne, gdyż zmuszał mnie do posługiwania się językiem angielskim podczas naszych kontaktów. 
Co może być ważniejszego w codziennym życiu niż kierowanie samochodem? Gdy po raz pierwszy siadłem za kierownicą w Anglii, popełniłem dokładnie ten sam błąd, który – jak sądzę – popełnia wiele osób: zacząłem jechać po niewłaściwej stroni jezdni. Właściwie już na samym początku uświadomiłem sobie, że muszę kupić angielski samochód, z kierownicą po prawej stronie, gdyż tylko tak pokonam lęk przez prowadzeniem w obcym kraju. Poprosiłem klub by pomógł mi w tym zakupie. Wyjechałem nim z Melwood, Owen jechał za mną żeby mieć na mnie oko. Za pierwszym razem nie za bardzo wierzyłem we własne umiejętności – jak już wspomniałem, efektem tego była jazda po niewłaściwej stronie. Pomimo tej pomyłki, wydaje mi się, że łatwiej jest przyzwyczaić się do ruchu lewostronnego niż to się ludziom wydaje. Prawda jednak jest taka, że nawet, gdy wracam do Hiszpanii dalej mam zakodowane angielskie zasady. Pewnego razu, gdy przyleciałem na lotnisko Barajas omal nie zostałem przejechany przez taksówkę, gdyż przechodząc przez ulicę patrzyłem w niewłaściwą stronę. Co więcej zdarza się, iż poruszając się po mało uczęszczanych drogach, zapominam się i jadę po lewej, angielskiej stronie. 
Zazwyczaj omijam popularne szlaki turystyczne. Nie ciągnie mnie też na wielkie koncerty organizowane w Echo Arena, takie jak gala MTV. Jedyny wyjątek zrobiłem, gdy miałem odebrać nagrodę dla ‘osobowości roku’, na gali organizowanej przez City 96.7. Jest to bardzo popularna obecnie stacja radiowa, której słucham zawsze podczas jazdy samochodem, gdyż puszczają tam różnorodną muzykę, programy rozrywkowe i wiadomości, co przypada mi do gustu. Także Rafa Benitez oraz Mikel Arteta byli na wspomnianej ceremonii, jednakże, nawet w otoczeniu znajomych twarzy, nie czuję się zbyt komfortowo na tak dużych imprezach. 
Nie miałem jeszcze do tej pory okazji by zaznać nocnego życia w Liverpoolu. Wychodziłem za to kilka razy we wtorki i środy wieczorem, by zjeść coś po meczach Ligi Mistrzów, więc mogłem przekonać się, że naprawdę wiele się wtedy dzieje, a mieszkańcy świetnie się bawią. W przeciwieństwie do Hiszpanii, gdzie ludzie spędzają czas poza domem do bardzo późnych godzin nocnych, w Liverpoolu, nawet najwięksi imprezowicze wracają do swoich mieszkań stosunkowo wcześnie. Co więcej, zaskakujące dla mnie było, że prawie nikt nie nosi tutaj płaszczy czy kurtek. Każdy ubiera się tak, by zaimponować innym, jednak niewiele osób nosi ciepłe ubrania, nawet w dni, kiedy temperatura oscyluje wokół zera. Jedną z rzeczy, którą chciałbym kiedyś zrobić, jest obejrzenie meczu w typowym pubie. Wiele osób mówiło mi o pasji, jaka towarzyszy fanom podczas spotkań oglądanych przy kuflu piwa. 
Tym, co najbardziej mnie zdziwiło, była niespotykana, klubowa, świąteczna tradycja. Pewnego dnia, w szatni, zostałem poinformowany, że muszę wymyślić sobie jakieś przebranie na imprezę organizowaną przez piłkarzy The Reds. Nie byłem do tego przyzwyczajony, nawet zmieszałem się trochę. Wiele powodów złożyło się na to, że jeszcze ani razu nie przebrałem się podczas tych bożonarodzeniowych zabaw, jednak w tamtym roku zdecydowałem się wziąć w niej udział i mówiąc szczerze naprawdę się wyróżniałem… w końcu byłem jedyną osobą, która zostawiła swój kostium w domu.