7 września 2012

Rozdział X: "Hiszpański" Liverpool


Jedną z pierwszych rzeczy, o których zostałem poinformowany zaraz po przylocie do Anglii, była wskazówka, by nie poddawać się zbyt łatwo i nie odpowiadać prostego ‘tak’ albo ‘nie’ w sytuacji, gdy nie będę rozumiał, co inni do mnie mówią.
Poradzono mi, bym w takim wypadku szczerze wyznał: ‘ Nie za bardzo wiem, o co chodzi, mógłbyś powtórzyć?’. Przyznam, że nie zawsze tak robiłem. Zazwyczaj przebąkiwałem coś pod nosem. Po wielokroć zdarzyło mi się to na przykład w supermarkecie, gdy kasjerka pytała mnie, czy może chcę skorzystać z usługi ‘cashback’. Nie spotkałem się z tym w Hiszpanii, więc nie miałem pojęcia, o co jej chodzi. Zajęło mi trzy miesiące zanim zrozumiałem, na czym to polega. 
Całe szczęście przyzwyczajenie się do miasta i jego mieszkańców było łatwiejsze niż nauczenie się języka. Biorąc pod uwagę ilość hiszpańskojęzycznych piłkarzy w szatni – nie tylko rodowitych Hiszpanów czy Argentyńczyków, ale też Yossiego Benayouna, Fabio Aurelio oraz Momo Sissoko, jednym słowem zawodników mających za sobą występy w Primera Division, do tego posługujących się tym językiem członków sztabu szkoleniowego – bywały momenty, kiedy wręcz nie sposób było porozumieć się z kimkolwiek po angielsku. Przez pierwsze dni mojego pobytu w klubie nie odstępowałem tej ‘iberyjskiej’ grupy, co w dużej mierze spowodowane było obawą, że nie dam rady zrozumieć osób posługujących się angielskim . Największym wsparciem służył mi wtedy mój sąsiad oraz kolega z reprezentacji – Pepe Reina. Również obecność Rafy Beniteza na ławce trenerskiej sprawiała, że nie czułem się zagubiony na boisku. Jestem mu bardzo wdzięczny, gdyż kluczowe wskazówki dotyczące mojej gry przekazywał mi po hiszpańsku. 
Co ciekawe, obecnie sytuacja uległa diametralnej zmianie. Nawet podczas wyjazdów na zgrupowania reprezentacji, z moimi kolegami, takimi jak Xabi Alonso, porozumiewam się właśnie po angielsku. Robię to całkowicie instynktownie. Nierzadko wykrzykuję też instrukcje typowe dla brytyjskich boisk. Po prostu w niektórych sytuacjach język ten sprawdza się na murawie lepiej niż hiszpański.
Dwie osoby odegrały kluczową rolę podczas moich pierwszych dni w Liverpoolu: Rob i Alan, nauczyciele angielskiego przydzieleni mi przez klub. Zajęcia staraliśmy się przeprowadzać w przerwach między treningami i meczami. Na początku spotykaliśmy się trzy razy w tygodniu na lekcjach trwających po dwie godziny każda, jednakże w miarę robienia postępów nie potrzebowałem ich już tak często. Bardzo lubiłem te zajęcia, mijały mi one w błyskawicznym tempie. Jednym z ćwiczeń było telefonowanie do obcych ludzi w odpowiedzi na ich ogłoszenia zamieszczane w gazetach. Dzwoniłeś do kogoś i pytałeś o szczeniaczka na sprzedaż, albo kociaka, innym razem o jakiś używany samochód. Celem tych zabiegów było przyzwyczajenie mnie do prowadzenia rozmów po angielsku, choć gdy pierwszy raz usłyszałem, co mam robić, byłem przerażony. Męczyła mnie wizja, że mogę spanikować, nie zrozumiem niczego i ucieknę po pomoc do Pepe Reiny. 
Radio grające w samochodzie stało się moim stałym towarzyszem podróży. Każdego poranka, jadąc na trening do Melwood, wsłuchiwałem się w nie i próbowałem zrozumieć usłyszane słowa. Na początku wyłapywałem jedynie pojedyncze wyrazy, lecz krok po kroku robiłem postępy. Poza tym, za każdym razem, gdy mijałem jakiś stojący przy drodze billboard starałem się go przetłumaczyć - każdego dnia wychodziło mi to coraz lepiej. Bywały także noce, gdy zbierałem się na odwagę i zamawiałem jedzenie przez telefon. Zazwyczaj przywożono mi to, o co poprosiłem … 
Gdy spaliśmy w hotelach, w trakcie przygotowań do wyjazdowych meczów, oglądałem dużo filmów po angielsku z wyświetlanymi napisami. Zacząłem od Iluzjonisty. Przy pierwszym podejściu niewiele rozumiałem, jednakże nie zraziłem się i wróciłem do niego po kilku miesiącach zauważając, że tym razem potrafię już bez problemu śledzić całą fabułę. Raz na jakiś czas traciłem wprawdzie jeszcze wątek w czasie dialogów, lecz nie dawałem za wygraną – przewijałem obraz i słuchałem ich ponownie - to naprawdę działało. Kolejną pomocą, którą zawsze miałem pod ręką były gry i ćwiczenia edukacyjne na moim Nintendo DS – bardzo pomagały w szlifowaniu angielskiego. 
Znajomość języka przydaje się nie tylko w codziennym, poza boiskowym życiu. Także na murawie jest to umiejętność niezbędna do prawidłowej komunikacji. Twoje relacje z arbitrami są po prostu o wiele lepsze, gdy potrafisz się z nimi porozumieć, dlatego istotne, by jak najszybciej przełamać barierę językową. Poza tym, w czasie meczów oraz treningów zmuszony jesteś szybko i efektywnie komunikować się z kolegami z drużyny. Cztery pierwsze zwroty, jakie opanowałem po angielsku to: ‘zwolnij grę’, ‘zawodnik na pozycji’, ‘górą’ oraz ‘do tyłu’. Jak wspominałem, używam ich nawet podczas spotkań reprezentacji. To krótkie, jasne komendy, które z czasem wypowiada się całkowicie instynktownie. 
Xabi Alonso był zawodnikiem mówiącym po angielsku chyba najlepiej ze wszystkich hiszpańskojęzycznych piłkarzy. Już w pierwszym dniu, podczas swojej prezentacji w klubie, pewnie odpowiadał na pytania dziennikarzy. Także mój dobry kolega, gracz Evertonu, Mikel Arteta, biegle posługuje się tym językiem, zresztą tak samo jak Pepe Reina oraz byli piłkarze The Reds: Albert Riera i grający obecnie w Realu Madryt Alvaro Arbeloa. Również ja robię ciągłe postępy. 
Tak jak mówiłem, lista zawodników The Reds posługujących się hiszpańskim jest długa. Mascherano, Insua, Fabio Aurelio, Lucas Leiva, Benayoun, do tego cała masa piłkarzy z drużyny rezerw jak Francis, Pacheco, Ayala, San Jose, Bruna, a także sztab trenerski Beniteza: Sammy Lee - reprezentujący w przeszłości barwy Ossasuny - Pellegrino, Paco de Miguel, Xavi Valero… Pomimo to, panuje zasada, zgodnie z którą zawsze, gdy w otoczeniu jest ktoś, kto nie mówi po hiszpańsku używa się angielskiego. Angielski dominuje. To logiczne. W końcu żyjemy w Anglii i gramy dla angielskiego klubu. 
Jedna z wielu sytuacji, kiedy Pepe uchronił mnie przed zrobieniem z siebie kompletnego idioty miała miejsce na początku naszego letniego tournee w Hong Kongu. Alex Miller, ówczesny asystent Beniteza, polecił nam przebrać się w stroje do ćwiczeń i przygotować do przeprowadzenia lekkiej sesji treningowej mającej na celu zaadaptowanie organizmu do nowego otoczenia. Widząc, że nie koncentruję się zbytnio tym, co nam zakomunikowano, Pepe odwrócił się do mnie i spytał: ‘ Zrozumiałeś co powiedział?’ Odpowiedziałem: ‘ależ oczywiście, poinformował nas właśnie, że nasze stroje jeszcze nie dojechały, więc trening został odwołany’. Śmiech Pepe dało się usłyszeć z najdalszego zakątka hotelu. ‘Nic z tych rzeczy‘, oświecił mnie Reina, ‘kazał nam skoczyć do swoich pokojów, wskoczyć w ubrania do ćwiczeń i zeskoczyć na dół, na trening.’
Moim współlokatorem w Hong Kongu był Momo Sissoko, który bardzo mi pomagał, gdyż grając wcześniej w Valencii, płynnie mówił po hiszpańsku. Z kolei w Szwajcarii, gdy dzieliłem pokój ze Stevem Finnanem, przydarzyła mi się śmieszna historia. Finnan jest niewiarygodnie spokojnym człowiekiem. Każdego ranka przybywaliśmy na trening na rowerach. Pewnego razu po zajęciach postanowiłem zostać trochę dłużej i porozciągać się, ale nagle uświadomiłem sobie, że pozostali koledzy zapomnieli o mnie i sami wrócili do hotelu. Zdeterminowany by ich dogonić, wskoczyłem na mój rower i zacząłem pedałować w szaleńczym tempie…niestety, w złym kierunku. Gdy uświadomiłem sobie mój błąd, okazało się, że nie mam pojęcia gdzie jestem. Nie wiedziałem jak wrócić do naszej bazy ani nawet, w którą stronę powinienem jechać, więc błąkałem się po mieście tak długo, aż natrafiłem na znajomo wyglądające skrzyżowanie. Wszedłem do hotelowego holu wciąż mając z sobą rower. Za nic nie mogłem znaleźć miejsca, gdzie mógłbym go zostawić. 
Jedną z sytuacji, w których nie możesz pozwolić sobie na językową pomyłkę jest wizyta u lekarza. Musisz być bardzo uważny. Jeśli niedokładnie wskażesz swoje objawy, nie zostanie rozpoczęte właściwe leczenie. Gdy nie potrafisz opisać ani umiejscowić doskwierającego bólu znacznie utrudnia to rehabilitację. Jak się nad tym dłużej zastanowić, wizyty w gabinetach lekarskich wpłynęły bardzo korzystnie na moją znajomość angielskiego, gdyż za każdym razem byłem wtedy skoncentrowany na zapamiętaniu jak największej ilości zwrotów i ich właściwego zastosowania. Miałem zresztą duże ułatwienie w osobie hiszpańskiego fizjoterapeuty Victora Salinasa. 
Jak już wspominałem, początkowo bardzo stresowałem się perspektywą prowadzenia jakichkolwiek rozmów telefonicznych w języku obcym. Jednakże wyobraźcie sobie zdenerwowanie, jakie towarzyszy, gdy rozmawiasz ze strażą pożarną. Pewnego razu, w domu, który wynajmowałem, zepsuł się alarm przeciwpożarowy, w związku z czym zadzwoniono do mnie w tej sprawie. Jedynym, co zdołałem wtedy zrozumieć to, że osoba po drugiej stronie słuchawki jest pracownikiem okolicznej straży pożarnej. Pomijając to, nie miałem pojęcia, o co jej chodzi. Kilka minut później pod mój dom zajechał wóz strażacki z pełną załogą gotową do gaszenia pożaru. Przyjeżdżali tak trzy razy przez trzy kolejne dni zanim odkryli, iż dym powstający podczas gotowania uaktywnia alarm. Gdy następnym razem dostali zgłoszenie o pożarze w moim mieszkaniu, najpierw zadzwonili by upewnić się, czy na pewno ich interwencja jest konieczna.