7 września 2012

Rozdział XIV: Przez obiektyw


Nigdy nie sądziłem, że stanę się ikoną. Kiedy byłem młodszy myśl o tym, że będę twarzą jakiejś międzynarodowej marki lub reklamy brzmiała jak kiepski żart. Ale właśnie tak się stało. Nigdy nie porównywałem siebie do Michaela Jordana czy Davida Beckhama; oni są jedyni i niepowtarzalni. Cała reszta może jedynie próbować ich naśladować. Nigdy nie będziemy tacy jak oni. To oni rozpoczęli ten szał na wykorzystywanie sportowców w kampaniach reklamowych.
Nie przepadam za kręceniem i robieniem sesji zdjęciowych, które są nieodłączną częścią tworzenia reklam. Na początku było to dość ciekawe doświadczenie, teraz stało się jedynie przymusem, zwykłą pracą. Nigdy nie przegapiłem treningu przez sesję - już dawno zdecydowałem, że reklamowe zobowiązania nie będą w żaden sposób kolidowały z moimi zajęciami. Szczerze mówiąc, kiedy oglądam swoją twarz na billboardach lub w telewizji czuję się lekko zażenowany. Ale jestem też świadom tego, że to dobre źródło dochodów pomocne w poprawieniu swojego image'u.
Od dłuższego czasu ludzie często spekulują na temat mojego zmiennego stylu czy nowej fryzury. Szukają głębszego znaczenia tam gdzie go nie ma. Na takie rzeczy wpływa wyłącznie mój kaprys. Nikt nie mówi mi kiedy i jaką fryzurę mam sobie zrobić, to wszystko jest instynktowne. Budzę się któregoś dnia i stwierdzam, że czas na zmianę, spróbowanie czegoś nowego - tak jak każdy 18 czy 20-latek. Różnica tkwi w  tym, że mnie ludzie widzą w telewizji. I to nie jest też tak, że każdego dnia staję przed lustrem i myślę. Zmiany zależą również od mojego samopoczucia. Branie udziału w reklamach zrzuca na barki masę krytyki, zwłaszcza jeśli jest się piłkarzem. Ludzie myślą, że występ na boisku zależy od tego w jak wielu reklamach dany gracz wystąpił; tak jakby był jakiś związek między sesjami zdjęciowymi a sposobem gry. Większość woli analizować twoje życie prywatne zamiast skupić się na tym, czy jesteś dobry w tym co robisz czy nie.
W Anglii to wygląda trochę inaczej. Odkąd jestem w Liverpoolu zauważyłem, że ludzie jakoś mniej zwracają uwagę na takie rzeczy. Uważa się to za całkowicie normalne. To po prostu jest coś, co zwykle robią sportowcy, więc nikt nie jest tutaj tak zawzięty. Nie wiem czy to Beckham tak zmienił spojrzenie na sprawę, czy tak było już wcześniej. Wiem natomiast, że kampanie reklamowe nie mają wpływu na piłkę. Gdyby było inaczej, na pewno bym się w to nie angażował.
Pierwsza większa reklama w której brałem udział i która otworzyła mi wiele drzwi, zrobiona została w lecie 2004 roku dla Pepe Jeans - nowoczesnej i innowacyjnej marki ubrań założonej w latach 70. w markecie Portobello we wschodnim Londynie. Musiałem pozować bez koszulki z modelką Leticią Birkheuer. Powiedziano mi później, że to był ogromny sukces. Sesje mieliśmy w kamieniołomie na prowincji Guadalajary, jakieś 100 km na północ od Madrytu. Przyznaję, że zaskoczyło mnie jak bardzo potrafię być cierpliwy. Mimo wszystko to było dla mnie coś zupełnie nowego. Nie wyglądało to tak samo jak wcześniejsze sesje dla Nike czy te dla gazet i czasopism, kiedy musiałem przez pół godziny pozować na boisku Atletico. To było zupełnie inne.
Stałem przed obiektywem prawdziwego słynnego fotografa otoczony pięćdziesiątką jego asystentów. Wydawało się to wielkim przedsięwzięciem; z wrażenia nie miałem nawet czasu na stres: byłem ogarnięty ekscytacją. Jedynym problemem był kontakt z fotografem, który był Amerykaninem. Tłumacz musiał wyjaśniać mi wiele rzeczy i wydaje mi się, że szybko do nich dotarło, że nie jestem świetnym modelem, ale zwykłym piłkarzem. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że raz próbowali obciąć mi włosy. "Szef kazał" - powiedział mi stylista. "Powiedz mu, że się nie zgadzam" - odparłem, lekko zdumiony. Wydało mi się to totalnie dziwne, ale dla nich okazało się tak zwyczajne i oczywiste jak testowanie oświetlenia. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu gdy pokazali mi zdjęcia Cristiano Ronaldo pozującego dla tej samej marki - zastanawiałem się, czy musiał przechodzić te same próby co ja.
Zawsze obiecywałem sobie, że nie wezmę udziału w sesjach, które mogłyby jakoś zaszkodzić mojej karierze. Fani futbolu mogliby odebrać to w sposób bardzo negatywny, więc zawsze staram się uważać co robię. To jeden z powodów dla których zawsze czułem się komfortowo robiąc reklamy dla Pepsi. Jestem z nimi związany od 2004 roku. Robili już całą masę reklam ze sportowcami - walki gladiatorów, surfowanie na wielkich falach z kolorowymi deskami.
Poznałem też wielu innych piłkarzy, ale prawda jest taka, że nawet gdy grasz z nimi w jednej reklamie, nie zawsze spotykacie się na planie. Dopasowanie kręcenia do harmonogramu sportowca jest niezwykle trudne - zebranie wszystkich w jednym miejscu o tej samej porze graniczy z cudem. Moją pierwszą reklamę dla Pepsi robiłem w Medinaceli, średniowiecznym miasteczku w północnej części Hiszpanii, jakieś 200 km od Madrytu. Ze wszystkich osób byłem tam kimś najmniej znanym; otaczały mnie takie gwiazdy jak Beckham, Totti, Ronaldinho, Raul i Roberto Carlos. Rola która przypadła mi w udziale była tak mała, że nawet nie miałem okazji spędzenia z nimi odrobiny czasu. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że wokół nas krążyli paparazzi. Firma zachowywała wszelkie środki ostrożności: przewożono nas z hotelu na Plaza Mayor, gdzie kręciliśmy reklamę i zasłaniano cały plan, by nikt nie widział jak przebieramy się w kostiumy gladiatorów. To była ogromna produkcja i musiałem spędzać tam cały dzień. Wszystko dla kilku marnych sekund na ekranie.
Większość sesji robiono w Madrycie. Stworzyli tam nawet na lotnisku specjalną plażę z basenem imitującym ocean, żeby zrobić tą reklamę z deskami surfingowymi. Z kolei reklama Fan Fest przywiodła nas do prywatnego klubu sportowego w Madrycie, gdzie rozstawiono nam ogromny namiot pod którym spokojnie mogliśmy grać. W tym samym czasie w Barcelonie kręcono kolejną reklamę w której udawaliśmy robotników na głównej ulicy. Bylit am ci sami piłkarze co wcześniej, jednak tym razem dołączyli do nas Thierry Henry i Frank Lampard. To był niezły ubaw. 
Ronaldinho przyjechał na jedną sesję po nieprzespanej nocy gdy Barcelona została mistrzem ligi w 2005 roku. Kręciłem z nim kilka scen, był kompletnie wykończony. Nie dziwiłem się - nie każdego dnia wygrywa się takie tytuły.
Zaproszono mnie również na prezentację reklamy z Beckhamem i Roberto Carlosem, lecz tym razem to ja padałem z nóg. Miałem problemy z grypą żołądkową.
Poza boiskiem Beckham sprawia wrażenie miłego, sympatycznego gościa. Na tej prezentacji przez moje samopoczucie nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ale czułem niemy zachwyt patrząc na otaczającą go rzeszę fanów. Na murawie zawsze był dobrym przeciwnikiem i prawdziwym profesjonalistą. Wymieniałem się z nim koszulkami i uważam go za człowieka, którego nie da się nie lubić. 
Mahon, spółka zajmująca się produkcją piwa, również wiele reklam robi właśnie z piłkarzami głównie by wypromować ligę hiszpańską. Jedna z najpopularniejszych była kręcona na małym boisku w centrum Madrytu. Tematem była seria kilku meczy, w których mierzyć się mieli piłkarze z pracownikami innych profesji. Drużyna Mahonu składała się z reprezentantów Hiszpanii - bramkarza Ikera Casillasa, Rubena Baraja, Joaquina, Alberta Luque i mnie. Graliśmy ze składem złożonym z biznesmenów, kelnerów i pilotów - znalazła się tam też młoda para! Noc przed tym dniem prawie w ogóle nie spałem. Kiedy podwieziono mnie na plan czułem się fatalnie przez grypę żołądkową (znowu!!!), ale myślałem, że mi przejdzie. Niestety. Po kilku godzinach zamiast iść z kumplami na lunch, musiałem się położyć. Byłem potwornie zmęczony i przez to finałowe sceny trzeba było powtarzać po kilka razy. Szef zdecydował się wysłać mnie do domu na zasłużony odpoczynek. Na szczęście klub dał nam wtedy kilka dni wolnego, więc miałem czas żeby dojść do siebie przed treningami. 
Pewnego zimowego dnia brałem udział w reklamie dla Kellogg's. Zawsze kręcili sceny w budynkach, ale tym razem chcieli czegoś nowego, więc wybrali sobie centrum sportowe w południowej części Madrytu. To było dwa dni przed meczem z Atletico i po porannym treningu pojechałem na zdjęcia (oczywiście z grypą, żeby było weselej). Mimo że byłem owinięty kocami, przenikał mnie straszliwy chłód. Zmarzłem na kość. Dobrze, że sesja była krótka, ale i tak pod koniec kichałem i czułem rosnącą gorączkę. Nie mogłem trenować następnego dnia, ale w meczu udział wziąłem. Wynik? 1:0 dzięki mojej bramce - Atletico w następnej rundzie. To chyba dzięki zbożowym batonikom (jadłem ich mnóstwo).
Ostatnio zacząłem robić sesje reklamujące ciuchy. Jestem nawet twarzą garniturów Emidio Tucci tworzonych dla El Corte Ingles, największego domu towarowego w Hiszpanii. Jedną z takich sesji robiłem w Liverpoolu i musiałem pozować w całej kolekcji jesień '08/wiosna '09. Nie zawsze czuję się w takich sytuacjach komfortowo, ale wtedy miałem wokół siebie dobry zespół, a kampania okazała się wielkim sukcesem w kraju.
Współpracowałem również z Avivą; firmą kosmetyczną Puig Beauty & Fashion Group; z Pringles; z Telepizzą; z Racer (firma robi jedne z najlepszych zegarków na świecie i zaprojektowali też mój); z Toshibą; z Cuatro TV (kanał TV emitujący Euro 2008 na żywo w Hiszpanii - zamieniono mnie tam we wszechmogącego robota-piłkarza).
Czasami występowanie w reklamach pomagało nawet moim przyjaciołom. Taka okazja przytrafiła się raz we współpracy z Banco Gallego, instytucją finansową z długą historią. Wybrali mnie przez moje galicyjskie korzenie - mój ojciec pochodzi z północno-zachodniej Hiszpanii - i poprosili o wybranie trzech przyjaciół, którym mogliby pomóc w biznesie. Wyprodukowaliśmy reklamy, które nadały ich firmom autentyczność. Nacho przedstawiający swoją szkołę dla psów, Luis promujący lekcje tenisa dla dzieci i dorosłych oraz Juan Carlos prezentujący swój salon fryzjerski. Dzięki temu udało im się zyskać trochę popularności i zwiększyć dochody.
Opuściłem jednego z moich najważniejszych sponsorów, który wspierał mnie podczas kariery. Mój związek z Nike trwał od 1999 roku, kiedy młodziki Atletico wygrały puchar we Włoszech. Współpracowałem z nimi w niezliczonych reklamach i sesjach zdjęciowych przez prawie 10 lat. W ciągu całego tego czasu trzy reklamy najbardziej zapadły mi w pamięci: jedna ekscytująca, jedna śmieszna i jedna ulubiona.
Ekscytująca miała miejsce w ciemnym, pustym studio fotograficznym w Madrycie po moim dołączeniu do Liverpoolu. Nike wybrało pięciu reprezentantów Hiszpanii mających zagrać na Euro 2008: Fabregasa, Puyola, Iniestę, Ramosa i mnie. Dużymi markerami pokrywaliśmy nasze ciała słowami krytyki, które fani wyrazili w specjalnych ankietach; błędami jakie wg nich popełnialiśmy w przeszłości; historycznymi momentami, które nie pozwoliły nam być najlepszymi. Pomysł polegał na tym, że mamy pokazać chęć uczenia się na błędach i obiecania, że następnym razem nie pójdziemy tą samą drogą. 
Najzabawniejsza miała miejsce na ulicach Madrytu. Musiałem prowadzić żółtą ciężarówkę przez miasto. Ramos i Cicinho byli moimi pasażerami. Kiedy dotarliśmy do celu naszym zadaniem było rozegrać mecz z trzema dzieciakami. W ogóle podróż jednym pojazdem z "wrogami" już była sporym doświadczeniem.
Najlepsza ze wszystkich pokazywała jak Nike uczynił Liverpool "hiszpańskim" po moim przybyciu. W każdej scenie było coś z mojego ojczystego kraju. Słynna sylwetka czarnego byka przy ulicy, angielscy uczniowie zakuwający hiszpański, czerwono żółte flagi zwisające z okien, ludzie sprzedający paellę w marketach, budki oferujące tapas, robotnik przykręcający literę A, by z legendarnego klubu "Cavern" zmienić nazwę na "Caverna", dziewczyny uczące się tańczyć flamenco... I wszystko to ułożone do hiszpańskojęzycznej wersji przyśpiewki angielskich fanów zadedykowanej mnie. Końcówka reklamy jest świetna. Idę przez park z moim psem, Llantą, i nagle moją drogę przecina piłka. Kiedy podaję ją do grających chłopców, jeden odwraca sięi krzyczy: "Gracias, kolego!"